sobota, 20 czerwca 2020

Lamb of God - Lamb of God (2020)




Najnowszy Lamb of God z powodzeniem dobrym riffem stoi! Ponadto nie brakuje mu dynamicznych galopad, basowego bulgotu, zadziornego okładania zestawu perkusyjnego, mrocznego klimatu, nieco urozmaiceń w postaci uatrakcyjniających osłuchaną formułę dodatków i oczywiście maksymalnie zaangażowanego warczenia Randy'ego Blytha (aż mu żyły przy skroni wyłażą :)). Z tej młócy wylewa się panteropodobna surówka od lat i od początku kapitalne nawiązania do legendarnej ekipy braci Abbottów w wykonaniu owieczki nie przestają mnie cieszyć, choć powtarzalność z czasem powinna ostudzić moją ekscytację do poziomu odhaczania z obowiązku nowych krążków. Coś tkwi jednak w tym lambowatym graniu, co zawsze nakręci mnie na kolejne kompozycje i one zaś w praktyce udowodnią (czasem z nawiązką nawet), że warto było zainteresowanie w sobie pielęgnować. Poprzedni album kopał równo, a poza tym zawierał w sobie dwa ożywiające akty w postaci gościnnego udziału dwóch nietuzinkowych artystów metalowo-rockowej sceny. Obecny równie ostro obija potylicę i pielęgnuje przed pięcioma laty zainicjowaną tradycję wspierania się nazwiskami z pierwszej gitarowej ligi. Mimo wielkiej sympatii dla przynajmniej jednej ze wspierających ekipę Blytha gwiazd i uznania dla tej drugiej (mniej kojarzonej ;)) uważam jednak, że współpraca odpowiednio z Chino Moreno i Gregiem Puciato była bardziej wyrazista i odcisnęła głębszy ślad w numerach z ich udziałem. Najważniejsze mimo wszystko, że nagrany po pięciu latach burzliwej historii wokół ekipy z Richmond krążek, wciąga klejąc się do ucha nie gorzej niż to co wcześniej nagrali. Jestem więc w sumie kontent! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj