poniedziałek, 8 czerwca 2020

Sentenced - Frozen (1998)




Nie wszystkie względnie legendarne grupy powstałe na przełomie dziewiątej i dziesiątej dekady XX wieku, a rosnące w siłę i niestety z piedestału dość szybko spadające poznałem w momencie, gdy swoje najmocniejsze albumy wydawały. Przypadek Sentenced umieszczam właśnie pośród tych nazw, których krążki zagościły u mnie stosunkowo późno, a dokładnie w kontekście twórczości Finów już po wydaniu najbardziej reprezentatywnych płyt - takich jak Amok i Down. Albumów, które tyle samo różniło co łączyło - ale konkretem nawinę, gdy o nich będzie na blogu mowa. Teraz wjeżdża Frozen, czyli druga płyta nagrana z Ville Laihialą, a pierwsza sygnowana logiem Sentenced, jaka zagościła w moim kaseciaku w połowie lata 1998-ego roku. Sprężyna pozwalająca na zapoznanie się z muzyką Finów znajdowała się w jednym z wydań wszystkim metaluchom znanego periodyku wydawanego wówczas przez Mariusza Kmiołka. Tam Tomek Franczak pisał między innymi, że Frozen to fantastyczna lekcja jak grać gotycki heavy metal, stanowiąca doskonały materiał poglądowy jak powinien wyglądać ten gatunek AD 1998. To też siedząc wówczas w tego rodzaju graniu wciąż dość mocno, śledząc i poznając na bieżąco znane czy nowe formacje, nie potrafiłem przejść obojętnie obok tego rodzaju laurkowego tonu. No i świetnie że dałem się namówić i natychmiast po pierwszych odsłuchach (mimo, iż do specyficznego brzmienia łatwo nie było się przyzwyczaić) przekonać do romantycznie pijanego heavy gotyku made in Sentenced. Widząc już dzisiaj (w sumie to prawie od początku nowego millenium) jej pewne mankamenty, to nawet jeśli wracam do Frozen w towarzystwie Amok oraz Down, wespół z Crimson z rzadka, jest to powrót krótki ale wciąż w specyficzny sposób przyjemny. Mają bowiem te numery klimat który wciąga i są nasycone kapitalną chwytliwością z typowym dla mieszkańców śnieżnej północy melodyjnym charakterem. Co by nie pisać o przebojowości tych dwunastu zimnych numerów oraz tematyce liryków, które z uśmiechem na ryju nie mają nic wspólnego, to dzięki ich własnie depresyjno-samobójczej aurze, po pierwsze paradoksalna równowaga zostaje wprowadzona pomiędzy słowa i dźwięki, a po drugie smutek tych melodyjnych fraz idealnie koresponduje z depresyjnymi osobowościami młodych fanów heavy gotyckiego zawodzenia. Tutaj właśnie dostrzegam nie tylko wówczas, ale też (co mnie zaskakuje) i obecnie powody sukcesu Frozen - oczywiście w moim maksymalnie subiektywnym odczuciu. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj