niedziela, 9 lipca 2023

Linoleum (2022) - Colin West

 

Cameron jest facetem w średnim wieku, ma dwójkę dzieci, licząc od tego wyższego dorastającą córkę i około dziesięcioletniego syna oraz żonę, która uznała że powinni się rozstać, więc złożyła w odpowiednim wydziale sądu rodzinnego stosowny pozew. Cam (tak zdrobniale pozwolę sobie go nazywać, bo to prawie że mój rówieśnik) wygląda jak dziwak-naukowiec, bądź podstarzały nerd i i kocha ścisłą naukę i z nauką ma powiązaną pracę, choć Cam nie jest profesorem w collegu. Jest astronomem opowiadającym dzieciom w programie telewizyjnym o gwiazdach i takich innych dziwnych cymesach, ale jego wyobraźnia wyprzedza praktykę życia, bo Cam chciałby być astronautą. Życie Cama na pewno nie jest pasmem sukcesów i drogą ku gwiazdom dosłownie, lecz Cam jako poniekąd wciąż osobnik o marzycielskiej duszy dziecka, żyje we własnym "osobistym wszechświecie" i dla pikanterii w tą jego lekko zaburzoną rozstaniem monotonię, wkrada się seria trudno wytłumaczalnych zdarzeń. Opowieść o Camie jest więc intrygująca i jest mało sztampowa, a na sto procent jest hipnotyzująca, bo pięknie łączy metaforyczny sens z umiejętnością powiązania obrazu i dźwięku, aby stworzyć kameralny klimat i urzekająco widza otulić jakąś trudno opisywalną milusio refleksyjną aurą. To jest wielce interesujące, że quasi akcja rozwija się bardzo powoli i przez cały seans brak przekonania co wydarzy się dalej. Dla mnie Linoleum okazało się przybyłą z zaskoczenia, załóżmy że też z amerykańskiego „znikąd”, fantastyczną porcją nietuzinkowego, z lekka odjechanego, bardzo inteligentnego i fantazyjnego kina. Rzecz niby o przyziemnym życiu, a jednak o lewitowaniu wśród gwiazd oraz kwestiach ostatecznych, w urzekającej filozoficznej poświacie i ja lubię to - lubię to bardzo, bo to rzecz też momentami po prostu wzruszająco autentyczna, z naprawdę niespodziewanym twistem, o czym cicho, póki jeszcze nie zdążyłem w międzyczasie sprzedać puenty. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj