piątek, 15 marca 2024

Amorphis - Skyforger (2009)

 

Skyforger to ten pierwszy spośród krążków z Tomim Joutsenem na wokalu, za sprawą którego kompletnie mi się od Amorphis ulało i tak sobie uczciwie zadaje pytanie, czy gdy wychodził ja już miałem do niego z góry negatywne nastawienie, bo poprzednik swoją robotę wykonał w tym względzie podstępnie skuteczną, będąc już na poziomie oprawy graficznej dla mnie nieatrakcyjny, a przez pryzmat zawartości muzycznej już jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, iż to nowe otwarcie (Eclipse), nie będzie się już charakteryzowało tak jak czas z Pasi Koskinenem za mikrofonem rozwojem, w sensie całkiem wyraźnej ewolucji, choć bez cech rewolucyjnych. Eclipse było niby bardzo klasyczne, lecz udział nowego głosu (trzeba przyznać ma Joutsen czym pod tym względem zachwycić) pozwolił by ewentualną powtarzalność wybaczyć. Natomiast Silent Waters pojechała u mnie jeszcze z początku na rozpędzonym szczęściu, że Amorphis się w ogóle odrodził i bez wstydliwego aspektu związanego z kompletna porażką kompozycyjną. Artystycznie jednak obiektywnie nie miała podobnie jak poprzednik czym się pochwalić i kiedy zamęt z nowym otwarciem ucichł, a Skyforger wydany w trzy lata później nie przyniósł nic prócz odbijania numerów od sztancy, to powiedziałem pas i nie będę tutaj dzisiaj szerzej tłumaczył czy tym bardziej posypując głowę popiołem usprawiedliwiał swojego stosunku do krążka wydanego lat 15 temu. Wiem też naturalnie co było w tej historii dalej i że nawet jeśli Amorphis nigdy nie wydał gniota kompletnego i czasem rzucił fanom nawet jakiś wyjątkowo dobrze klejący się do ucha i zarazem względnie ciekawy kawałek, to żalu do siebie nie mam, iż sobie go odpuściłem. Skyforger akurat ma pecha że powstał po Silent Waters, a Silent Waters ma farta, że został nagrany przed Skyforger. Oprócz roku wydania, okoliczności i kontekstu, nic je w sumie od siebie nie różni, a SW na blogasku chwaliłem. Prawda że tak brzmiące komplementy są straszliwie przygnębiające?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj