piątek, 22 marca 2024

Spiritual Cramp - Spiritual Cramp (2023)

 


Wrzucam Spiritual Cramp w pamięć do przegródki ekip obserwowanych i czekam na rozwój wydarzeń, rzecz jasna korzystając w międzyczasie na bieżąco z okazji spędzenia fajnych około trzydziestu minutek z ich drugą płytką, a być może luknę też co na debiucie zaproponowali. Spiritual Cramp w skrócie to zagrany przez młode pokolenie bezpretensjonalny rock jakiego zbyt często współcześnie się nie doświadcza, a jaki swoje najlepsze myślę lata przeżywał, kiedy to ja cieszyłem się jeszcze przez chwilę nastoletnią jedyneczką z przodu, a gdyby jaśniej określić przynależność stylistyczną gości bodajże z San Francisco, to nie wbijając się wprost w punk rockowe lata dziewięćdziesiąte i wszystkie te kapele spod znaku Green Day czy The Offspring, a jakie oczywiście inspiracje czerpały od wielkich nazw sprzed jeszcze minus około 20 lat, które grały mega przebojowe rockowe rzeczy, ale był w tym też całkiem ostry pazur i przede wszystkim kapitalnie bujający flow - to to właśnie to to! :) Grały one numery jakie wciskały się w główkę i człowiek mógł z nimi łazić godzinami po tym jak płyta (gdzie tam płyta, kaseta - kaseta!) przestała się obracać. Nie ma myślę miejsca do dyskusji gdzie inspiracje znalazły kapele amerykańskie grające chwytliwego punk rocka, który też często czerpał tak samo z surowej garażowej muzycznej materii, jak też reggae czy funky zajawkę można było w ich graniu usłyszeć. Spiritual Cramp jest właśnie taki i jestem przekonany, iż z tym z czym wyszedł do ludzi na s/t w latach dziewięćdziesiątych wyrwał by się na czoło gatunkowego peletonu, a nie wykluczone że mainstream podbity byłby przez nich, bo gdy patrzę na ich teledyski które śmigają dzisiaj w streamingu, to bez problemu mogę je sobie wyobrazić z logiem telewizji muzycznej, co w odpowiednim natężeniu emisji gwarantowałoby grupie szeroką rozpoznawalność. Spiritual Cramp nie jest szorstki, ani nie jest typowo wściekły, ale ta muzyka nie jest również pozbawiona buntowniczego charakteru, chociażby przez wzgląd na tekstową zawartość ale i prezencje sceniczną wokalisty i charakterystykę jego wokalu, w której spokojnie można wyczuć podobieństwo do Keitha/Miny Caputo, jak i ikonicznych brytyjskich głosów (dla odmiany :)) z ejtisowej epoki. Trochę taki jak na punk'n'roll misz masz, ale taki który świetnie działa i o to chodzi, by się spinało i żarło. A SC żre. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj