sobota, 23 marca 2024

The Holdovers / Przesilenie zimowe (2023) - Alexander Payne

 

Jeszcze około dekadę temu bym sobie nie mógł wyobrazić, abym czekał z wypiekami na buźce na nowy film Payne’a, bowiem zwyczajnie wówczas estetyka w jakiej on pracuje nie wzbudzała mojego gigantycznego entuzjazmu. Tym bardziej donoszę, iż teraz jestem podekscytowany, gdyż Przesilenie zimowe wpisuje się znakomicie w formę jaka dzisiaj u Payne’a mnie bez pytań kupuje, a oscyluje pomiędzy Bezdrożami, Spadkobiercami, a uważam najlepszym jego dziełem, czyli dla mnie wręcz kultową Nebraską. W dodatku ku jeszcze większej mej rozbudzonej tęsknocie, od ostatniego filmu reżysera minęło już bagatelka sześć latek, więc tęskno się bardzo mocno przez ten czas zdało zrobić - co zrozumiałe. Prawda że zrozumiałe? U Payne’a w największym skrócie (bardzo cenię) liczy się człowiek i jego historia, ale w balladowym tonie opowiadana, także immanentne warsztatowe, o artystycznym błyskotliwym pochodzeniu detale i w Przesileniu mam tego wszystkiego dokładnie w proporcjach jakich oczekiwałem, więc emocji na poziomie przeżywania opowieści i nasycania zmysłów pięknem detalu jest idealnie tyle ile być powinno, czyli tyle, ile nie przekracza MOJEJ potrzeby. :) To jest to (bardzo cenię) wyczucie artystyczne i umiejętność opanowania pokusy przedobrzania, jak i aktorskiej ekipy inspirowania aby było brawurowo, jednak unikając poczucia przesytu warsztatowych popisów na rzecz kluczowej naturalności i pewnej trudno opisywalnej i dobrze zabezpieczonej odpowiednio odpychającą miną wewnętrznej skromności tkwiącej w postaciach. Już samo pięknie rozwleczone wprowadzenie z muzycznym folkowym tłem a’la „dylanowskim”, potrafiło mnie oczarować i cudnie płynnie (jakbym wpadał w miękki śnieżny puszek i potem ogrzewał się przy trzaskającym ogniu z kominka) wprowadzić w klimat serwowany. Dalej paradoksalnie idealnie w tej lekkiej obyczajowej formule odnajdujące się cierpkie poczucie humoru o ironicznym obliczu celnej satyry, służebne na przykład niepoprawnym przekonaniom dotyczącym między innymi znaczenia pogłębiającej podziały i niesprawiedliwości - jawnie je rodzącej klasowości. Świadomie spłycając, białe zepsute lub rozpieszczone dupki z klas wyższych i Ci którym los nie zapewnił startu na elitarnymi poziomie. Patrząc szerzej i głębiej rożni młodzieńcy, którym rodzicielskie pieniądze mają zrekompensować brak uwagi, a nawet miłości. O tym Payne nawija i czyni to zgrabnie z wyczuciem niezwykle wrażliwej materii. Skupia się jednak w konsekwencji na jednym przypadku i buduje portret męskiej, poniekąd ojcowsko-synowskiej (patrz główny kontekst) w konsekwencji relacji dojrzewającej chaotycznie w okolicznościach świątecznego depresyjnego przygnębienia. Relacji zgorzkniałego i intencyjne się izolującego belfra, ze dyscyplinowanym przez rodzinę równie jak on trudnym charakterologicznie, skomplikowanym osobowościowo i pod grubą skórą sarkazmu wrażliwym studentem, pomiędzy którymi nie bez znaczenia dla ich przemiany w postaci otwarcia oczu na siebie i innych, też przedstawicielka z niższego szczebla klasowego. To obraz uroczo niedzisiejszy tak pod względem spojrzenia jak i technicznie świadomie zatopiony w aranżacji z epoki i jeszcze dodam, iż u żadnego innego reżysera tak poetycko nostalgicznie nie spacerują i nie jeżdżą autami. Można oczywiście podczas seansu ocierać nie pojedynczą łezkę wzruszenia na zmianę z łzami śmiechu, także nie rzadko pojawiającymi się pod jednym i drugim okiem, w tym najwyższej klasy intelektualnym feel good movie, który co zaskoczenie u Payne’a nie jest tak cyniczne, jakby można było się kierując pozorami po reżyserze spodziewać. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj