Tak sytuacja oto, że od 2016 roku kawał dłuższej niż tylko chwili minęło, a ja obwąchując się swego czasu tak z Epithaps jak i Void Mother dopiero obecnie tak na sto procent zostałem zdopingowany do konfrontacji z krążkami stołecznej ekipy, bowiem powrót na trasę Blindead (obecnie Blindead23) wraz z rzeczonymi oraz całkiem ciekawymi ostatnio projektami Wij i Kryształ sprowokował do działania i podjęcia decyzji o udziale w zimowym gigu, który myślę może bardzo mocno zapisać mi się w jeszcze w miarę dobrze funkcjonującej pamięci. Oto zatem przede mną w styczniu 2025 koncercicho, a teraz w listopadzie 2024 Epitaphs w całej swej okazałości i kilka odczuć po seansach w hipnotycznym zapętleniu odbytych. Raz skojarzenia dwa typowo muzyczne, bowiem gdy krążek Obscure Sphinx się kręci, to we łbie ucieczki myślami tak do twórczości szwedzkiego Cult of Luna, jak i dużo mniej popularnego norweskiego Madder Mortem. Obydwa skojarzenia powiązane ze strukturami instrumentalnymi, choć bliżej OS do CoL z racji korzystania obficie ze ścieżki sludge/post metalowej, choć awangardowy gothic metal z którym wiązane MM także swoje trzy grosze w nucie Warszawian zdaje się wtrącać, lecz takie wycieczki silniej słyszalne, kiedy Wielebna porzuca gardłowy ryk na rzecz pięknych czystych treli, jakie na szczęście mają pomimo wszystko niewiele wspólnego (dwa!) z pojękiwaniem gotyckich dam, a są zdecydowanie kapitalnym kontrastem dla dominujących akcji z kobiecym growlem. Ten w wykonaniu Wielebnej zresztą też jest na najwyższym poziomie i zapewne niejeden typ byłby zawstydzony z jaką mocą ta drobna kobieta uderza w ekstremalne odgłosy paszczowe. Płuca wypluwa, a jednak nie ma problemu by po frazach gardłowych wbijać z gracją w motywy zwiewne - taka profesjonalna technika u niej skuteczna i tym samym na ogromny szacunek zasługująca. Ważne że każda z tych dwóch twarzy wokalnych idealnie skorelowana z warstwą instrumentalną, gdzie po pierwsze to klaustrofobicznie gęste, nawet jakby mechaniczne, choć absolutnie nie odhumanizowane, gdyż emocjonalna warstwa w nucie OS nie wyłącznie w momencie gdy robi się rzewniej istotna. Ściana gitar i mozolne budowanie tła klimatu dla impetu z jakim uderza, to też emocje, jednak naturalnie emocje z trzewi i wściekłości - rozpaczy w fazie buntu, nie bezradności. Po drugie quasi akustyczna narracja natomiast kapitalnie dostarcza tej koniecznej "ciszy przed burzą", jaka fundamentalną zaletą muzyki OS, gdzie budowanie atmosfery napięcia realizowane poprzez tak podkręcanie intensywności, jak z tej drogi ku katharsis przechodzeniu płynnym do fazy wyciszenia. Mechanika koncepcji dominuje i muzyka żyje przede wszystkim za sprawą potężnego riffu i dudniącego basu, lecz bezdyskusyjnie nie licząc na nadpodaż melodii, to rola chwytliwego i nadającego całości efektu uatrakcyjniająco-wyróżniającego motywu nie jest zepchnięta na margines. Gdyby była to by sprawiła, że ta gitarowa lawa i smętność mnie by być może zanudziła, dlatego bardzo szanuję i dlatego też zauważam iż przez całkiem zapamiętywane melodie, sama muzyka donikąd to nie płynie. Racja, ona płynie dokądś najbardziej za sprawą znamion emocjonalnych i aranżacyjnego reżimu gatunkowego, jednak bez wentylów akustycznych i melodyjnych sama erupcja oraz KAPITALNA oprawa plastyczna okładki, by mnie akurat nie przekonała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz