środa, 6 listopada 2024

Orange Goblin - Coup De Grace (2002)

 


Mów/pisz człowieku wprost! Nie owijaj i te pe! Nie czujesz namiętności do Coup de Grace to się przyznaj i kropka! Przyznaję, nie ma pomiędzy mną, a czwartą płytą Brytoli chemii. Wydana po uznawanej za przełomowo najlepszą The Big Black w mojej świadomości długi okres czasu wręcz nie istniała, a przez chwilę ciągłość po wspomnianej wspaniałej zapewniała kolejna czyli Thieving From the House of God - brzmiąca bardziej soczyście, jakby uwolniona poprzez ukręcone brzmienie z klimatu wyłącznie potraktowanego dołem, jakbym te suwaki z lewej strony EQ opuścił niemal do samego dna skali. Coup de Grace być może jedzie na takim podejściu, bowiem ma takiego jednego na wokalu gościa w Made of Rats, który kojarzy się zespołem z absolutna niechęcią do wysokich tonów, a być może zastosowane ustawienie suwaków wiąże się z ostrzeżeniem z okładki, bądź najzwyczajniej odpowiedzialny za produkcje wraz z zespołem uznał, iż fajnie to brzmiało i basta. :) Tak czy siak mógłbym uznać, iż tutaj może poniekąd tkwić problem z jakim ja sobie w przypadku CdG nie radzę, ale jest jeszcze ta koperta płyty i wizja rysunkowa jakiej od początku znajomości z tym longiem nie trawiłem, a wręcz ona od płyty odstraszała. W sumie ktoś kto odpowiadał za produkcję albumów Kyuss mógł w sumie tylko w takie buczenie ubrać album kogoś, kto go wybrał, gdyż wielbi dokonania amerykańskich prekursorów. Tak jak numery które jakoś generalnie nie stanowią rewolucji stylu Orange Goblin mają więcej w sobie nie do końca trzeźwej paskudy spod znaku żywiołu Motorhead niż bujającego stonerowego groove'u, chociaż jak to piszę to w słuchawkach faluje mi Getting High on the Bad Times, a on bujaniem wypełniony po korek. Jak to zatem jest z tym CdG? Jest na tyle inaczej i wszem i wobec innych albumów Goblina, że ja się przełamać nie potrafię, jednocześnie nie mogąc nic złego powiedzieć w temacie jakości muzycznej samych numerów, które są przecież ciekawsze niż te które wypełniły wzmiankowany TFtHoG. Paradoksów zatrzęsienie i efekt taki, że w mojej kolekcji OG pomiędzy trójką i szóstką jest właściwie dziura, a ta szóstka czyli mój naj naj Healing Through Fire, to wynagrodzenie za zagubienie przy czwórce i piątce. Jaśniej już nie potrafiłem wyrazić swojego zdania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj