Otwarcie sceną jakby w kinie oglądaną, z tą czarną obramówką i intensywnym przerażającym dźwiękiem przechodzącym w zupełnie inną nutę, jako tło dla czerwonokrwistych plansz z nazwiskami twórców - zaiste zajebiste! Wizualnie fenomenalny, wykadrowany sztos, tak że samymi zdjęciami scen potrafi wzbudzić niepokój, a to nie wszystko, bowiem wszystko, to każdy detal, który czyni bezdyskusyjnie znakomity (z pozoru) dreszczowiec/kryminał kapitalnym materiałem do w poczuciu dojmującego niepokoju oglądania. Bardzo blisko poniekąd, najbliżej Milczenia owiec, a zamiast agentki Starling, agentka Harket, tylko że brak tu aktorskiego wirtuozerstwa na poziomie Hopkinsa, mimo że Cage nie do poznania wspina się wysoko w skali „ja was przerażę”, łącząc rasowy psychologiczny lęk z groteską. Ta wlepiona do konwencji leniwa potwornie narracja mnie zassała, tylko że scenariusz nieco z przewidywalnych wątków aranżacyjnie surowo pozlepiany, odrobinę rozczarował, lecz jego rola raczej drugoplanowa, bowiem stawia Perkins na FORMĘ wypieszczoną, która akurat przykleja się do oczu i mimo że brutalne rzeczy na ekranie, to od niej wzroku oderwać nie było sposób. Ni grama optymizmu i światła, a jeśli już w półmroku się zaczai, to tylko snop z latarki, bo na szczęśliwe zakończenie nie ma co liczyć. Tylko mrok, mglisty półmrok w kontraście z poszarzale zielonkawą bielą śniegu, w przeważającym stopniu ciemność i konsekwentny brak nadziej. Momentami zaduma, głównie groza i w końcu SZATAN - dużo Szatana do odkrycia w ludzkiej naturze i chorobie psychicznej. Sprzedaży duszy diabłu, opętaniu, albo cholera już wie, bo niby zakończenie otwarte nietrudne do interpretacji, ale cały grubo zeschizowany stuff w finale wprowadzający merytoryczny diabelski bałagan. Mimo wszystko daje lajka temu Panu (Szatanu) Osgoodowi, a największego jego wspólnikowi w dziele, dzierżącemu kamerę, niejakiemu Panu (chyba debiutującemu) Andresowi Arochi, za wszystko i najbardziej z wszystkiego za ujęcia gablot i ujęcia z gablot!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz