środa, 13 listopada 2024

Imago (2023) - Olga Chajdas

 

Jak widać po wdrukowanych w plakat informacjach, licznie nagradzany na pomniejszych festiwalach, które raczej celują w kino tak ambitne jak nietuzinkowe. Sporo oczywiście o Imago także w kontekście naszego rodzimego największego święta filmu się mówiło i nie kryję że klimat oraz tematyka mocno mnie zainteresowały. Niestety po seansie to ja nie wiem - nie wiem, sam już nie wiem, czy obejrzałem coś naprawdę udanie wyjątkowego, czy wyjątkowego wyłącznie w zamierzeniach, a w rzeczywistości coś co niekoniecznie też potrafiło wzburzyć krew w moich żyłach. Przez prawie dwie godziny jednak w jakimś dziwnym letargu współistniałem z obrazem zakopconym, gdyż dym papierosowy osadza się na każdym fragmencie filmowej taśmy (jakby był nie nakręcony cyfrowo, a jest), bo wygląda przynajmniej od strony scenografii niezmiernie autentycznie i jest niezwykle magnetyzująco i obficie potraktowany zimnofalową nutą - tak że klimat ona w znacznym stopniu naturalny dla epoki i świata dojrzewającej ówcześnie młodości tworzy. Obraz wizualnie trafiony - ze wspomnianymi atrybutami scenografii i lokacjami w ten hipnotyczno-chłodny sposób, poprzez oddziaływanie muzyki tworzącej tło dla chaotycznej, a jednak ciekawej psychologicznej analizy, w której portret ówczesnej trójmiejskiej alternatywy w jakiej zatopiony niespokojny duch Elki. Elki postaci rzeczywistej, jak się okazało gdy wgłębiłem się w genezę scenariusza - matki Leny Góry odtwarzającej tutaj postać swej rodzicielki odważnie i bezkompromisowo. Elki uciekającej przed prawdziwym życiem w rzeczywistość dziką, wrażliwą i przenikliwą, więc i niepodporną oraz psychicznie niestabilną, bowiem intuicyjnie buntującą się przeciw temu co społeczeństwo uważało za normalne, a w okresie schyłku peerelu i atmosfery politycznych przemian tym bardziej nonkomformistycznie samobójczą. Uszami strzygłem i wlepiałem gały z masochistyczną przyjemnością w ten przywołany do życia świat dawno odeszły, z pewnym rodzajem osobistej nostalgii, choć aby go odpowiednio w latach osiemdziesiątych wchłonąć nie byłem z racji wieku jeszcze zdolny. Poznałem go świadomie z pośredniej perspektywy, starsi kumple mi opowiedzieli, a ja powiązałem fragmenty jego zaobserwowanego z dzieciństwa, z obrazami tych co doświadczali czas mocniej i aktywniej. Ponadto też przez pryzmat ostatnimi laty powracającego do łask post punku nieźle się w tej surowej i mroczno-transowej rzeczywistości Imago odnalazłem, tyle że nie zmienia to jednak faktu, że konkretnie boleśnie przygnębiający artystowski sznyt oraz dramaturgia jaka nie wchodzi pod skórę tak jakby się oczekiwało, powodują mój stan entuzjazmu finalnie mocno schłodzonego.

P.S. Tak przekornie cynicznie ujmując - to chyba też film o tym, że jedni własnymi ręcyma walczyli z komuną, a inni się w tym czasie masturbowali kontrkulturą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj