wtorek, 6 maja 2025

Happiness (1998) - Todd Solondz

 


O potrzebie, mocarnej potrzebie fizjologicznej i ducha potrzebie - chemicznej reakcji organizmu. W zupełnie zaskakującej merytorycznie (dla mnie kompletny opad szczeny) formule kina bezpośredniego, nie podkoloryzowanego, lecz też kina oryginalnie podbitego ironiczną pozą i czarnym jak czerń z najczarniejszych otchłani ludzkiej duszy, brutalnym poczuciem humoru - tak mi się z początku zdawało. Todd Solondz w zasadzie nie bierze jeńców i wali kamuflowaną prawdą o ludziach żyjących życiem na pokaz albo rozczarowanych rzeczywistością - smutnych w środku, sfrustrowanych głęboko, udających realne szczęście bądź pozostających kompletnie bez wiary w taki realnie optymistyczny, choć odrobinę scenariusz. Ludzi też z wstrząsającymi, ponurymi tajemnicami, których chore namiętności realizowane w podły, krzywdzący sposób - sytuacja z rodzaju co za świat! Tutaj kilku równoległych równoprawnych bohaterów powiązanych zależnościami bądź więzami rodzinnymi i ich zawile uczucia, więc i mozaikowa, tylko w tym przypadku nieprzekombinowana forma. Poważny przekaz, wstrząsający kierunek i sposób ukazania wątków kontrowersyjnych prosto w ryj. Bez taryfy ulgowej dla tematów tabu i bez udawania oraz oburzania - do sedna aby może mechanizmy zrozumieć, bez rzecz jasna krzywdzących ich konsekwencji usprawiedliwiania. Gdyby nie ten (o jprdl) ciężki, brudny (kto widział wie) wątek! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj