O
potrzebie, mocarnej potrzebie fizjologicznej i ducha potrzebie -
chemicznej reakcji organizmu. W zupełnie zaskakującej merytorycznie
(dla mnie kompletny opad szczeny) formule kina bezpośredniego, nie
podkoloryzowanego, lecz też kina oryginalnie podbitego ironiczną
pozą i czarnym jak czerń z najczarniejszych otchłani ludzkiej
duszy, brutalnym poczuciem humoru - tak mi się z początku zdawało.
Todd Solondz w zasadzie nie bierze jeńców i wali kamuflowaną
prawdą o ludziach żyjących życiem na pokaz albo rozczarowanych
rzeczywistością - smutnych w środku, sfrustrowanych głęboko,
udających realne szczęście bądź pozostających kompletnie bez
wiary w taki realnie optymistyczny, choć odrobinę scenariusz. Ludzi
też z wstrząsającymi, ponurymi tajemnicami, których chore
namiętności realizowane w podły, krzywdzący sposób - sytuacja z
rodzaju co za świat! Tutaj kilku równoległych równoprawnych
bohaterów powiązanych zależnościami bądź więzami rodzinnymi i
ich zawile uczucia, więc i mozaikowa, tylko w tym przypadku
nieprzekombinowana forma. Poważny przekaz, wstrząsający kierunek i
sposób ukazania wątków kontrowersyjnych prosto w ryj. Bez taryfy
ulgowej dla tematów tabu i bez udawania oraz oburzania - do sedna
aby może mechanizmy zrozumieć, bez rzecz jasna krzywdzących ich
konsekwencji usprawiedliwiania. Gdyby nie ten (o jprdl) ciężki,
brudny (kto widział wie) wątek!
wtorek, 6 maja 2025
Happiness (1998) - Todd Solondz
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz