poniedziałek, 4 listopada 2013

Lincoln (2012) - Steven Spielberg




Steven Spielberg to bez najmniejszych wątpliwości w Hollywood człowiek instytucja, zatem nominacje do Oscara z obowiązku mu są przyznawane, szczególnie gdy kręcona przez niego produkcja pełna tematycznie typowego amerykańskiego nadęcia. Wtedy to pojawiają się pytania w środowisku filmowym, czy one wynikiem jedynie posiadanego nazwiska i statusu czy może ich pochodzenie związane z jakością jaką w konkretnym przypadku obraz stworzony reprezentuje. Lincoln w moim przekonaniu nie przynosi jednoznacznej odpowiedzi, bo i z pewnością zarówno tematyka jak i sam obraz szczególnie ważny dla obywateli tej różnorodnej hybrydy Ameryką potocznie nazywanej. Ale i od strony technicznej to kinematograficzny wzór profesjonalizmu. Absolutnie nie ma się do czego przyczepić – zwyczajnie ogromne doświadczenie procentuje. Zdjęcia, scenografia, kostiumy czy charakteryzacja o jakości wybornej. I co w tym konkretnym przypadku istotne w górę w kwestii wrażenia ciągną go niezaprzeczalnie fenomenalne kreacje aktorskie Daniela Day-Lewisa jak i całej plejady wyśmienitych ról drugoplanowych, jakie udziałem Sally Field, Tommy Lee Jonesa, Davida Strathairna czy Hala Holbrooka. Jest rozmach ale i sporo szlachetnej klasycznej teatralnej maniery, dialogów w anturażu szerokiej, bogatej sceny. Pełnego skupienia produkcja Spielberga wymaga, szczególnie gdy historia Stanów Zjednoczonych dla widza nieznana, lub jedynie fragmentarycznie liźnięta. Polityczne rozgrywki tu główną osią wydarzeń, rodzaj gry strategicznej jakie działania postaci kluczowych przypominają. Tylko tu kupczenie, przekupstwo, można by rzec brudna polityka i niecna strategia dla szczytnego celu – jak określono „korupcja wspierana przez najuczciwszego z Amerykanów”. Gdzieś na marginesie jednak o wartości istotnej tutaj także relacje Abrahama Lincolna z żoną i synami pokazane w pełnych emocji scenach. W poważnym temacie nie omieszkał Spielberg też wtłoczyć odrobiny humoru, takiej nutki żartobliwej ożywiającej pewną jednostajną, a przez to trochę monotonną narrację. Niestety wadą tego obrazu zbytni patos w wielu scenach się sączący, taki co tą charakterystyczną dla Amerykanów przypadłość sprowadza do drażniącej niestety maniery. I jak tu całościowo ocenić tą super produkcję? Myślę że należałoby się wszelako wznieść ponad pewną perspektywę, bo jeśli przykładowo Lista Schindlera uznawana nie tylko przeze mnie za arcydzieło, ten podniosły klimat końcówki posiadała, a nie zmienił on pochlebnej opinii, to zbytnio napompowane finałowe sceny z Lincolna też powinienem podobnie potraktować. Nie zrównuje jednako obu produkcji, bo obraz o holocauście wstrząsnął mną bezwzględnie, a losy ustawy znoszącej niewolnictwo bardziej takie w wersji light podane. Zwyczajnie uważam, że powinienem być wobec ostatniej mistrza produkcji uczciwy – i tak czynię.

2 komentarze:

Drukuj