sobota, 17 marca 2018

Roman J. Israel, Esq. (2017) - Dan Gilroy




Bohaterem człowiek totalnie na pracy zafiksowany, funkcjonujący w izolacji dziwak, szeregowy pracownik biurowy, znaczy gryzipiórek. Prawnik aktywista, który ostatnie trzy dekady spędził w czterech ścianach kancelaryjnej kanciapy, pod stosem papierów, owładnięty idealistyczną obsesją. Relikt przeszłości, niedostosowany do współczesności, wleczący mozolnie potężne przygarbione cielsko z szerokim kuprem, zaniedbany w ulanej marynarce, za luźnych spodniach z afro i oprawkami niemodnymi od więcej niż ćwierćwiecza. Poddany po latach oddziaływaniu teraźniejszej mentalności, zderzający się ze ścianą społecznej obojętności, gdzie ludzkie odruchy radykalnie zminimalizowane. Przechodzi on na zewnątrz wyraźną metamorfozę, stając się dopiero teraz paradoksalnie swoim wykrzywionym w zwierciadle odbiciem. Osiąga status praktyczny, zmienia oblicze pod dyktando nowego celu, pod potrzebę zaspokajania własnych pragnień. Ale to tylko pozór, bo pod tym kamuflażem splecionym z rozczarowania, z rozgoryczenia i bezradności nic się właściwie nie zmieniło, a tylko burza przemyśleń i refleksji inspirowana splotem wydarzeń i zachowań  doprowadza do jednego kluczowego wniosku. Że to nie on w tej nowej skórze, że ta pragmatyczna poza nie pokona wewnętrznych przekonań. Ale jest już za późno, mleko się rozlało, konsekwencją zaprzedania przekonań i w chwili słabości złamania prawa jest strach i będzie dyscyplinująca kara zadana samemu sobie. Zupełnie formalnie inny to film niż Nightcrawler, czyli poprzednia super efektowna produkcja Dana Gilroya. Tym razem bez wizualnych fajerwerków, szokujących obrazów i rozkręconej dynamiki. W tym układzie świadomych założeń, to stonowana opowieść utkana z subtelności, bez dominujących szarż i permanentnego wrzącego napięcia, za to z żywym bohaterem, którego przemiana sednem i sensem opowieści. To w pewnym sensie podobny zamysł ogólny, ponownie opowieść o adaptacji, reorganizacji mentalnej ale zupełnie różną metodą ukazanej. Seans z każdą minutą nabierający wartościowego znaczenia i refleksyjnej wymowy, a puenta mimo swojego tragicznego oblicza nie okazała się jedynie gorzką kwintesencją splotu ekranowych wydarzeń z wyrazistym pytaniem, czy w tym dzisiejszym świecie czystość naprawdę nie ma szans na przetrwanie? Niech niesprawiedliwość nas rozjusza, ale nie niszczy, stwierdza w pewnym momencie Wielebny Roman – to chyba jednak budująca rada.
  
P.S. 1 Staram się to przesłanie odnieść do naszych rodzimych obecnych okoliczności i nie mam z tym najmniejszego problemu. Jest w nim głęboka uniwersalna prawda i celna istota także polskiej, nie tylko politycznej rzeczywistości.

P.S. 2 Napiszę jeszcze to, co akurat ciężko mi przez klawiaturę przechodzi, bo uczciwość do tego zobowiązuje, chociaż odrobinę podmywa do tej pory stabilne fundamenty na których od lat przekonanie o aktorstwie Denzela Washingtona buduję. Jestem pod sporym wrażeniem tej kreacji, lecz nie popadam w hiper zachwyt, tylko w poczuciu satysfakcji podkreślam, iż jak Denzel wyłączy autopilota to potrafi sterami nieźle się posługiwać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj