wtorek, 20 marca 2018

Happy End (2017) - Michael Haneke




Haneke bez nadęcia i wysiłku portretuje zamożną trójpokoleniową rodzinę owdowiałego emerytowanego przedsiębiorcy budowlanego. Każdego jej członka z osobna, współzamieszkujących jedynie wspólnie w rodzinnej kamienicy, lecz w osobnych mikrokosmosach własnego życia funkcjonujących. Nie traktuje ich obrazu wspólnotowo, gdyż w żadnym głębszym uczuciowym stopniu jej nie tworzą, a wszelkie relacje sprowadzają się do kurtuazyjnych uprzejmości, troski z obowiązku, tudzież może z przyzwyczajenia. Dokonuje tej subtelnej wiwisekcji, dość pozornie jałowej emocjonalnie, bez szarż, z immanentną powagą i zaskakującą lekkością - płynnie, jakby z wnętrza i zarazem z dystansu. Z pułapu nieosiągalnego dla ogromnej rzeszy kinowych twórców, ze wzbudzającym autentyczny podziw erudycyjnym doświadczeniem reżyserskim, wręcz nawet pewnym rodzajem bezczelności, zachowując pełną kontrolę nad konstrukcją i jej aranżacją. Nie potrzebuje niczego udowadniać, nie ma konieczności wydumanymi chwytami, czy dramatycznymi sztuczkami zjednywać sobie przychylności widza, bo ten którego on ceni i do którego przekaz kieruje, sam będzie potrafił dostrzec w prostocie formy mistrzowską umiejętność odkrywania głębi. Obraz to z rodzaju psychologicznych majstersztyków, zgłębiających dusze postaci dostojnie, z niezwyczajną maestrią i przenikliwością. Czyste, naturalistyczne kino, wysokiej wartości merytorycznej i emocjonalnej, w którym zwyczajność nabiera cech wyjątkowości w obliczu skromnych środków wydobywających bogatą przestrzeń pomiędzy wierszami i pod powierzchnią kompozycji. Bez natrętnej obecności muzyki, która często w dramatach pełni rolę podobną do śmiechu z puszki w telewizyjnych komediach, podpowiadając widzowi, kiedy on ma się wzruszyć czy poruszyć. Wyłącznie operując ciszą, będącą neutralnym tłem dla pełnych treści dialogów i doskonałego aktorstwa. Posługując się rezolutnie szczwaną przekorą i błyskotliwą ironią, ukrywając tą gorzką historię pod tak optymistycznym tytułem.

P.S. Może jeszcze pokuszę się o interpretację, zauważę nieco wartościująco, że postacie żyją w bańce, fiksując się na błahostkach, korzystając z mnóstwa przywilejów powiązanych ze statusem majątkowym. Korzystają z życia, może nie zachłannie, ale jednak czerpią egoistycznie ze studni możliwości, lecz nie są szczęśliwe, a ich indywidualnym życiem wewnętrznym kierują pokusy, słabości i genetyczne dyspozycje bądź psychiczne skrzywienia. Nie potrafią w większości odczytać i zrozumieć własnych emocji, a jedynym dotkniętym tą mocą pozostaje pragnący ucieczki z tego świata, zniedołężniały senior rodu. Tak teraz sobie myślę sprowokowany przez Hanekego, że każda faza życia, to nieprawdopodobnie trudne doświadczenie, zawsze w specyficznych uwarunkowaniach okoliczności i zawsze o uniwersalnym charakterze konstruktywnych wniosków. Beztroskie dzieciństwo, okres adolescencji, pełna zachowań ambiwalentnych młodość, kryzys wieku średniego, odkrywające w końcu względną równowagę życie po pięćdziesiątce i wreszcie podsumowująca czasem nieznośnie długa starość. Wszystkie powyższe zdobne w kryzysy, które bez patetycznej empatii, lecz z chirurgiczną precyzją i nestorską wrażliwością wybornie prześwietlił Haneke.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj