poniedziałek, 19 marca 2018

Suburbicon (2017) - George Clooney




Mój pamiętniczku już ci na gorąco donoszę, odrobinę niestety spóźniony, bo premierę sprzed kilkunastu tygodni teraz dopiero nadrobiłem. Nie ma co jednak nad tym faktem się na dłużej rozwodzić, tylko uzupełnieniem wiedzy w kwestii najnowszej reżyserskiej pracy George’a Clooney’a się ciesząc, kilka zdań własnych refleksji zarchiwizować, aby może po latach powracając do tego tajemniczego tytułu, skonfrontować to co odczułem dziś, z tym co w zmodyfikowany sposób odczuje może za lat kilka. Szczególnie, że tym razem aktorski ulubieniec przede wszystkim płci piękniejszej, nie pojawia się w swoim przystojnym majestacie na ekranie, tylko stojąc za kamerą scenariusz w istocie przez błyskotliwych braci Coen napisany, z wigorem ekranizuje. Od startu czuć, że w produkcji łapki braciszkowie maczali, bo z daleka woń inteligentnej satyry wyczuwalna. Clooney w ich skórę wejść próbuje i z tej perspektywy stara się upichcić potrawę ze składników przez twórców wybitnego Fargo zazwyczaj wykorzystywanych, robiąc to finalnie w moim odczuciu nad wyraz sprawnie. Na myśl podczas projekcji przychodzą zrazu tytuły Coenów, te łączące wydatnie poważne wątki o charakterze społecznych obserwacji, z przenikliwą groteską. Sprytnie splatają się w tej historii "idealnego" życia na przedmieściach, pierwszoplanowa kryminalna intryga, z wątkiem obyczajowym - innymi słowy miesza soczysta makabreska, z zaangażowanym politycznie manifestem. Piętnują twórcy z polotem liczne amerykańskie przywary, najwyraźniej obecne w życiu wyidealizowanego narodu w połowie ubiegłego wieku, a do dzisiaj swoją decydującą rolę niestety w wielu miejscach gigantycznego kraju nadal odgrywające. Między innymi, w głównej negatywnej roli hipokryzja, rasizm, pruderia, chciwość i pycha w ironicznym coenowskim spojrzeniu na klasyczny american dream. Suburbicon to finezyjnie skonstruowana groteska, z karcącym prztyczkiem w nos zadanym bezrefleksyjnej konserwie. Smoliście czarna komedia, gorzka tragifarsa z nieźle pokręconym scenariuszem i świetną obsadą, w której nawet Matt Damon mimo swoich warsztatowych ograniczeń, dotrzymuje kroku takiej fantastycznej Julianne Moore, czy takiemu genialnemu Oscarowi Isaacowi. Clooney w tym coenowskim wcieleniu daje powód do zadowolenia, nie sprowadzając na siebie większej krytyki, lecz nawet, jeśli to udana próba, to ja jednak zadaje sobie pytanie, a jak by to wyszło gdyby stery były wyłącznie w rękach Coenów? Chyba, że nieoficjalnie były?

P.S. Tytuł jak w profesjonalnie wnikliwych analizach teraz doczytałem, to zlepek określeń suburbium (przedmieścia) i panoptikon (wszystkowiedzący/więzienie) co ma swój głęboki metaforyczny sens i przy okazji nakazuje mi większą troską otoczyć moją znajomość łaciny i greki. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj