środa, 21 marca 2018

Annihilation / Anihilacja (2018) - Alex Garland




Jaka to bolesna atrakcja, kiedy po obejrzeniu bardzo oczekiwanego filmu następuje we mnie w sporym stopniu nadziei anihilacja. Nie tego się spodziewałem, zupełnie inaczej pozwoliłem sobie wyobrażać drugi obraz Alexa Garlanda. Zamiast obserwacji logicznej ewolucji jego stylu, widzę może nie deewolucję, ale na pewno brak zdecydowania, rozmienianie się na drobne, bez podjęcia stanowczej decyzji, czy iść w stronę artystycznych ambicji (tak), czy w kierunku mainstreamowej sławy (nie). I nawet jeśli Anihilacja nie jest typowym szablonem, bo czuć jednak odrobinę świeżą krew wtłaczaną w formułę scie-fi, to irytują te zagrywki których z powodzeniem uniknął twórca Ex Machiny przed trzema laty. To taki paradoks, że film traci na próbie pozyskania – złapania większej widowni kosztem minimalizmu formy. To przykre, że zabiegami w rodzaju zmutowanych zwierzaków, z poziomu ambitnej futurystycznej filozofii przenosi film na nieznośnie kiczowaty level, po czym zaraz, natychmiast próbuje zdobyć szczyty wydumanego egzystencjalizmu, wprowadzając dodatkowo finał na megalomańską mieliznę. Za dużo, w zbytnim chaosie, bez sprecyzowanej metody i większego przekonania! W dodatku z kolącym w oczy nietrafnym wyborem obsady, a dokładnie Natalie Portman, z tą jej strasznie irytującą płaczliwą emfazą, Tak przyglądam się tym „natchnionym” wizualizacjom, obserwuję te kolorowe mutujące komóreczki i chociaż wiem, że one tylko pretekstem lub narzędziem, by alegorycznie ukazać, iż autodestrukcja nie jest li tylko genetycznie wpisana w nasze biologiczne istnienie, ale także w nasz rys psychologiczny, w ujęciu indywidualnym i grupowym (tak, trochę kombinuję) to mimo iż doceniam sens tej teorii i kwaśny, psychodeliczny trip rozważań Garlanda, to nie opuszcza mnie przekonanie, że stać tego gościa na duuużo więcej i duuużo lepiej. Wniosek wbrew utyskiwaniom optymistyczny, że nie nastąpiła ostateczna anihilacja moich nadziei.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj