sobota, 5 stycznia 2019

Mr. Bungle - California (1999)




Nie posiada (jak zakładam) Mike Patton szuflady na zbędne pomysły, bądź ta szuflada od lat nie przyjmuje już ich nadmiaru, albo one wszystkie tak doskonałe, że zawsze warte publikacji. W sumie to nie mam z tym problemu, bowiem nikt nikogo do ich wysłuchiwania nie przymusza i jak ktoś zainteresowany, to bierze i korzysta, a jak ktoś ma na nie wy****** to nie ma przymusu by się tłumaczyć dlaczego. ;) Dla mnie akurat California, czyli jak dotąd ostatni produkt pod szyldem Mr. Bungle, to jedyny w pełni wysłuchiwany krążek macierzystej formacji Pattona i powód do dużej satysfakcji, że dyrygent tej hiper utalentowanej ekipy na dupsku nie wysiedzi i cierpi dla dobra fanów na to twórcze ADHD. California to album, który mym skromnym zdaniem oddaje w pełni charakter muzyki nieposkromionej, bez jakichkolwiek ram gatunkowych czy obaw w rodzaju, tego nie gramy, bo tak nie można i nie wypada. Jednocześnie materiał w pełni znaczenia słowa muzyczny, bowiem mimo że zawierający formalne fanaberie, to jednak w piosenkowym wydaniu. Może nie wszystko da się zanucić, nie wszystkie melodie to chwytliwości wzorce, nie do każdego numery da się potańczyć na dwa, ale w wielu fragmentach pobujać się można nawet z partnerką. ;) Ten w zasadzie ekscentryczny pop czerpie z przeróżnych wpływów - często i gęsto zaskakujących, więc osoby dopiero co urwane z choinki w kwestii dyskografii zespołu powinny być przygotowane na zaskakujący kontakt zarówno z thrash-coreowym riffem, jak i egzotyka folkową, elektronicznymi bitami, funky groove'm, ale i po prostu kabaretem, psychodelią, jazzem oraz bluesem w ilościach minimalnych, ale jednak. Na szczęście  w tym różnistości zatrzęsieniu chaos nie przejmuje władzy, tylko doskonała, pełna wyobraźni aranżacja o metodologii typowej dla komponowania made in Patton. W sumie pisząc o Californii można by z łatwością pokusić się o głębokie analizy satyrycznej treści lirycznej, rozpisać każdy utwór na drobiazgowo wyselekcjonowane ogniwa i interpretować, komentować, konkludować, naświetlać, zestawiać i porównywać. Ale właściwie po co, kiedy lepiej zostawić znakom zapytania pole do działania, kiedy przyjemniej słuchać i odpływać w dźwiękach takich hipnotyzujących perełek jak Retrovertigo, Pink Cigarett, Vanity Fair czy reszty znakomitości. 

P.S. Wiem że Patton potrafi dziwaczyć jeszcze bardziej i mądrzy twierdzą, że geniusza nic nie powinno ograniczać. California to jest jednak miejsce do którego dotąd dojrzałem - to granica, którą ja osobiście przekraczając nie czuję się już komfortowo. California bardzo, bardzo, lecz nie dla mnie debiut, nie dla mnie Disco Volante .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj