wtorek, 20 lipca 2021

Amorphis - Far from the Sun (2003)

 


Far from the Sun spostrzegam dziś jako krążek kuriozum. Album w którym łączą się po latach odsłuchów wciąż odczuwalne witalne muzyczne emocje, tkwiące wyraźne w doskonałych kompozycjach, z wyczuwalnym jednocześnie zmęczeniem materiału - w sensie zaistnienia w owym czasie problemów personalnych w obozie zespołu. Jakiś czas po nagraniu Far from the Sun odszedł/wyleciał Pasi Koskinen i tym samym uznaję, iż najlepszy okres w historii grupy został domknięty. Niby w takiej sytuacji materiał powinien się nie kleić, bo współpraca pozbawiona chemii opór twórczej robocie stawia, a ku zaskoczeniu się klei - i to znakomicie. Kompozycje żyją tą charakterystyczna fińską melodyką jak za czasów wielkiej Elegy, czyniąc pośrednio uzyskany efekt wielobarwnym, a swoboda aranżacyjna wysoce zróżnicowanym. Utwory fantastycznie spajają w sobie dynamikę i moc wspomnianej Elegy, ze zdecydowanie bardziej zwiewną charakterystyką Tuoneli i Am Universum. Dzięki czemu powstał album niezwykle esencjonalny dla stylu ekipy powstałej na początku lat dziewięćdziesiątych w Helsinkach. Album wizytówka - wyrazisty i melancholijny zarazem, źródło radości i refleksji. :) Niestety wysoki potencjał został stłamszony przez mało profesjonalną postawę wielkiej wytwórni, której fatalna dystrybucja położyła promocję i odebrała szansę rozwoju. Podpisanie papierów z Pomaton/EMI miało otworzyć szeroko drzwi do mainstreamowej kariery, a jak się okazało w praktyce skazało poniekąd grupę na kryzys i zmusiło do nowego (niekoniecznie mimo doskonałego startu - Eclipse) udanego otwarcia. Nie pierwszy to przykład sytuacji ułatwiająco-utrudniającej karierę, kiedy wzrastał apetyt na coś więcej niż li tylko stricte metalowe powodzenie. Niewielu się udało, niewielu uważam jednak powinno w ogóle próbować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj