czwartek, 22 lipca 2021

Sentenced - Amok (1995)

 


Amok po premierze nie wywołał może wśród fanów "pijanego" skandynawskiego death metalu dosłownego amoku, ale o tej płycie bardzo dużo się pisało i mówiło. Mimo iż w stosunku do względnie purystycznych w formie dwóch startowych krążków był albumem zaskakująco odważnie mieszającym stylistyki, to trudno odnaleźć opinie, iż szokująco dla ortodoksów nieakceptowalnym. Chociaż strasznie kręciły mnie nagrane po nim Down i Frozen, to jednak przez pryzmat dwóch kluczowych przyczyn jakimi osoba, a dokładnie głos Taneli Jarvy oraz genialne zszycie porywającym ściegiem death metalowych fundamentów z thrashowym ogniem, rock'n'rollowa dynamiką, tradycyjnie heavy metalowymi melodiami i solówkami, to właśnie Amok (po latach wahania) uważam za najlepsze w karierze dokonanie ekipy z Oulu. Nie deprecjonuje oczywiście tym samym wartości powyżej przywołanych, ale raz maniera w głosie Ville Laihali to nie ten zadzior co u Jarvy, dwa ucieczka w klawiszowe akcje i jeszcze większą chwytliwość kosztem agresji, to nie to co luzacki (może nawet imprezowy) sznyt krążka z 1995 roku. Tak jak cała reszta dyskografii Sentenced starzeje się przecież całkiem nieźle, ale chyba słabiej jednak od Amok. Myślę bowiem że jej ponad trendziarski charakter i autentyczny żywioł umacnia przekonanie, iż nic oprócz zespołowej potrzeby napisania albumu takiego jakiego "właśnie my potrzebujemy" (inaczej że powstać powinien materiał intuicyjny, a nie wykalkulowany) żadne inne ciśnienie ze strony fanów na zespół wpływu nie miało. Ponadto brzmienie wyraziste, mocne akcentowanie roli basu, bębny łomocące i riffy zadziorne, a przebojowe, to wraz z gardłowym niedźwiedzim rykiem (śpiewa, a ryczy :)) najfajniejsze w trójce. Może i byli wówczas nazywani deathowym Iron Maiden, ale ten przydomek pasował do nich myślę mniej zasłużenie, niż do In Flames na wysokości The Jester Race (1996). Tak jak w przypadku Szwedów melodyjne wiosłowanie było fundamentem ich ówczesnej atrakcyjności, tak za cholerę nie przyjmuję argumentu, że solówki na Amok stanowiły o jego charakterze. Amok to rock'n'rollowa swoboda i bezkompromisowość ożeniona ze świadomą żonglerką heavy-thrashowymi zagrywkami i doprawiona przekorną fińską deprechą. A nie jakąś odgrzewaną w puszce nad ogniskiem nową falą brytyjskiego heavy metalu - jak się zwykło uznawać. ;) 

P.S. Do kumatych retoryczne pytanie! Kto to kilka lat później z prędkością światła gitarowo galopował i skopiował motywy klawiszowe z Moon Magic, czyniąc je znakiem rozpoznawczym "swojego" stylu?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj