poniedziałek, 19 lipca 2021

Paradise Lost - One Second (1997)

 


Zainspirowany (a gdzie tam!), szalenie poirytowany po usłyszeniu kilka tygodni temu koncertowej wersji (tak, w nowej, ojej jakiej brutalnej aranżacji) tytułowego numeru z krążka wydanego (tak, nie wierzę) prawie ćwierć wieku temu, zagoniłem swoje dupsko przed ekran komputera, założyłem na uszy słuchawki i sprawdziłem (bo lata tego longa nie słuchałem) czy One Second to taki słaby był już wtedy kiedy premierę swą celebrował. Donoszę po odsłuchu dzięki internetowej sieci odbytym (nie mogę do dzisiaj znaleźć cdr-a - kasetę puściłem szmat czasu temu w drugi obieg), że Paradise Lost spieprzyli ten numer po całości, bo jak sobie w międzyczasie przypomniałem kiedy oryginał się "kręcił", że bardzo, ale to bardzo przyzwoita była to płyta. No ona oczywiście startu nie ma do Icon czy Draconian Times, ale nawet jeśli poprzez swoją szokującą na owy czas nowoczesną formułę (he depeszowe inklinacje nowoczesne) jest tak czy inaczej zawodem, to (o litości) nie brzmi tak słabo jak ta "odświeżona" wersja z At the Mill. One Second bowiem jako całość posiada swój unikalny charakter i w takiej klawiszowej estetyce wypada znakomicie, kiedy właśnie pozbawiona zostaje gitarowej brutalności i buduje swoją istotę na popowej aparycji. Ponadto każda kolejna kompozycja jaka znalazła miejsce na One Second idealnie wpisana została w ten rodzący się jednocześnie, eksplodujący i gasnący na kontrowersyjnym (nie znaczy że jakościowo słabym) Host trend "paradajsowego depeszowania". Gdyby tak usunąć z niej (bądź mocno ograniczyć) gitarowe akcje, byłaby idealnie korespondującym z Host materiałem, stąd absolutnie żaden z dwunastu kawałków nie powinien być maltretowany quasi death-doomowymi aranżacjami, bo to zwyczajnie nie fair w stosunku do samego albumu, ale i pokaz barku szacunku dla własnej spuścizny. Rzekłem!

P.S. Tekst napisałem, a potem One Second mi się w nocy śniło. Tak prawie jeden do jednego (no gdyby nie prawie tuzin chorych akcji - jak to w snach) przypominając obrazy kiedy jako (na własne życzenie) marginalizujący się towarzysko dwudziestolatek zajeżdżałem taśmę na przystosowanym do ingerencji w głowicę decku i nie dałbym wtedy złego słowa o OS powiedzieć - chociaż świadomość że to już koniec pewnej epoki w karierze PL we mnie dojrzewała. Podejrzewam że ten sen to było ostrzeżenie, może tylko przypomnienie, abym do gówniarskich słabości bezwstydnie się przyznawał. Abym nie wycinał z życiorysu tego co mnie ukształtowało. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj