czwartek, 9 września 2021

White Stones - Dancing Into Oblivion (2021)

 


W zasadzie to już przy okazji wydania zeszłorocznego albumu ostatecznie potwierdziło się moje przekonanie, że Martin Mendez w najmniejszym stopniu  nie ponosi odpowiedzialności za kompozytorski geniusz Opeth, a stanowi od lat jedynie w składzie szwedzkiej ekipy jej mocne ogniwo instrumentalne, bez wpływu jednakże na wartość dodaną i decydującą o jej wyjątkowości - właśnie w postaci pełnej wyobraźni struktur kompozycji. To oczywiście żadne odkrywcze stwierdzenie, bowiem jest przecież jasne od co najmniej już ćwierć wieku, iż ojcem i szefem Opeth jest Michael Akerfeldt, a reszta starych czy nowych członków formacji realizuje jego zamysł muzyczny - pewnie jedynie odpowiadając za nieliczne, tylko detaliczne pomysły. Teraz jednak powziąłem już pewność w tej kwestii, bowiem powstały i wydany w ekspresowym tempie (o pandemio!) Dancing Into Oblivion podobnie jak jej poprzedniczka, nawet jeśli nie jest jakimś kompletnie lipnym wydawnictwem i ma też całkiem ciekawe podstawy rytmiczne, to ogólnie razi schematycznością ich wykorzystania, a potwornie monotonna oprawa wokalna z pewnością to odczucie uwypukla. Stąd nie potrafię docenić na przykład orientalizującej melodyki, solówek wycinanych przez sprawnych gitarzystów, ani nawet dopracowanych figur basowych, wypływających spod paluchów biegłego w swojej rzemieślniczej sztuce Martina Mendeza. Może się mylę, bowiem może niedostatecznie pozwoliłem sobie wgryźć się w materiał, ale jak progresywne pomysły kocham i death metalowy ciężar szanuję, to nie potrafię się przekonać ani do zapętlenia płyty, ani wręcz do powrotu do jej odsłuchu. Zatem wydaje opinię o charakterze wyroku i po krótkim z Dancing Into Oblivion obcowaniu skazuję ją na ciśnięcie w kąt. Albo na razie, albo na zawsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj