czwartek, 12 września 2013

Lonely Kamel - Dust Devil (2011)




Ci norwescy piewcy tradycji stonerowego młócenia porwali mnie już przy okazji Blues for the Dead i wraz z pojawieniem się w głośnikach moich Dust Devil utwierdzili tylko w przekonaniu o kapitalnej ich smykałce do tego rodzaju dźwiękowej estetyki. Różnica jednak pomiędzy powyższymi krążkami dość znaczna w przekonaniu moim. Tam gdzie poprzedniczka przyjemnie, bez zgrzytania piachu między zębami swoją narrację płynnie prowadziła, album z 2011-ego zdaje się mieć więcej brudu i gruzu w sobie. Może to i rzeczywistości do końca nieoddające porównanie, jednak by w odrobinę przejaskrawiony sposób zobrazować ten stan – więcej na dwójce przebojowości debiutanckiego Audioslve, a na trójce kyussowej zadziorności. Zdecydowanie bardziej nieprzewidywaną produkcją Dust Devil się okazała, mniej poukładaną i nie mam tu w żadnym wypadku na myśli cech o jej niedopracowaniu aranżacyjnym świadczących. Ona bardziej drapieżna, we fragmentach kilku nawet rozimprowizowana, jednako zabieg ten z pewnością od początku w założeniach muzyków tkwiący. Zwyczajnie sypnąć im się piachem po instrumentach zachciało, co efekt większej surowości materiału przyniosło, a dzięki przedniej jakości bujającym riffom i rytmicznej przez bite 45 minut niestrudzonej kombinacji nadal charakterystyczny przebojowy szlif zachowało. Tam gdzie rozjeżdżające się w pozornej niedbałości dźwięki dominują, tam efekt szaleństwa dla pikanterii wtłoczony. Natomiast by niestrawną w odbiorze produkcją albumu nie czynić, przebojowy, nośny i niewątpliwie pomysłowy gitarowy szkielet w ryzach te brawurowe wycieczki utrzymuje. Tym zabiegiem wyraźnie zakomunikowali, iż łagodzenie i polerowanie nuty nie leży w ich zainteresowaniu. Intrygująca to przyznam ścieżka się wydaje, choć oczywiście z perspektywy marketingowej dość ryzykowna. Gratulacje za odwagę i życzenia umiaru w eksperymentatorskich zapędach, by ducha własnego nie zatracić, a może jednak niech idą za głosem instynktu, będzie to może skuteczny sprawdzian ich wartości. Wolę przecież by muzyka emocje i ekscytacje wzbudzała niż miałaby być zwyczajnie zachowawczością przesiąknięta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj