sobota, 18 stycznia 2014

AC/DC - Live at River Plate (2011)




Gorąca latynoska publiczność, stadion wypełniony po brzegi - wrzący niczym wulkan! Nieprawdopodobne jakie emocje Angus z ekipą wywołać potrafią! Kilkudziesięciotysięczny jednolity organizm, z każdą komórką bez wyjątku zaangażowaną do produkcji niekończących się pokładów energii! Malkontenci mogą sobie pierdolić, że AC/DC to toporne, jednorodne, wciąż w kółko odgrywane akordy, co oznacza rzecz jasna, że kompletnie nie ogarniają istoty rock'n'rolla. :) On przecież przede wszystkim żywiołowym, spontanicznym wulkanem gorącej dźwiękowej lawy. On oddaniem fanów nie tylko w koncertowym amoku, ale banałami się posługując także życiem takim stylem na codzień. Budzić się z rockiem, zasypiać z rockiem, a w międzyczasie wdychać go bezustannie niczym tlen. To wypisane na twarzyczkach ;) mają ci wszyscy jebnięci pasjonaci wspierający z zaangażowaniem każdy gest Australijczyków. Ci wszyscy przyozdobieni pulsującymi, kiczowatymi rogami, odziani w czerń skór i błękit jeansu z tatuażami jednoznacznie podkreślającymi co jest dla nich religią. To oni wyznawcy! A w centrum ich uwagi - żywe bóstwa, przyjmujące ofiary wypocone w tym obłędnym rytmicznym tańcu. Esencja fenomenu AC/DC na scenie - stateczni, jednowymiarowi Malcolm i Cliff, wybijający toporne rytmy nonszalancki Phil oraz centralne postaci w osobach wypluwającego z trzewi hedonistyczne teksty Briana oraz Angusa, herosa gitarowego, którego więź z instrumentem (sic! :)) niczym syjamskie bliźniactwo. Stary z niego dziad, a może! :) Znaczy chce, to może - dotleniany ale jary, taka parafraza się tu naturalnie wciska. W swojej scenicznej roli mentalnego i fizycznego gówniarza, w tym charakterystycznym wdzianku, odgrywającego z kumplami swój obowiązkowy show. Fakt, schemat Panowie odwalają od lat już utrwalony z seksistowskim (nikt Pań do prezentowania swoich walorów tu nie zmusza:) tłem The Jack, dmuchaną, bezpruderyjną :) lalą o wydatnych kształtach Rosie zwaną, salw armatnich czy z dyndającym wokalistą na dzwonie piekielnym. Przewidywalne szablony, jednak życzyłbym takiego ładunku emocji jaki tu zawarty wszystkim nowatorsko spostrzegającym materie live. Nie ma co więcej pieprzyć banałów ;) bo czym i w jakiej formie po czterdziestu latach legenda pozostaje, każdy kto jakąkolwiek wiedzę na temat rocka posiada, doskonale widzi. Dodam jeszcze jedynie, że cała oprawa, rozmiar sceny, wybieg dla Angusa, światła i brzmienie nie dają powodu do najmniejszego rozczarowania. Pełen profesjonalizm, a w porywach czysta niemal magia. Ciesząc się z wizualnej i muzycznej uczty na Live at River Plate zawartej wracam także do wspomnień jakie w mojej pamięci na lata pozostaną. I chociaż zamiast na konkretnym stadionowym obiekcie, na pastwisku Bemowskim w 2009 roku gościli, a brzmieniowe pogłosy ze względu na specyfikę miejsca nie do uniknięcia były, to te niedogodności bladną w starciu z dumnym stwierdzeniem. Ja pierdolę AC/DC na żywo widziałem!

P.S. Dla spostrzegawczych! Zauważyliście może tą rozpromienioną buźkę podskakującego na barana, może maksymalnie dziesięcioletniego gówniarza? Gdyby kurwa mój ojciec takiej muzy słuchał, ile bym więcej wspomnień zajebistych z dzieciństwa posiadał! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj