sobota, 11 stycznia 2014

Faith No More - The Real Thing (1989)




Przez lata w świadomości mojej The Real Thing funkcjonował gdzieś na marginesie twórczości Faith No More – tej zamykającej się w kapitalnej triadzie Angel Dust/King for a Day – Fool for a Lifetime/Album of the Year. Powodem takiego stanu rzeczy jedynie brzmienie, zdecydowanie odstające od tego, co uzyskane na wyżej wymienionych albumach. Takie ono płaskie, bez konkretnego uderzenia, a co za tym idzie bez mocy. Jednakowoż jak długo można ignorować ;) krążek, który od początku do końca wypełniony kompozycyjnymi majstersztykami. Trudno tu znaleźć słaby punkt, bo takiego wśród kawałków zwyczajnie nie ma! Nie będę, więc wymieniał tych kapitalnych numerów, gdyż cały program płyty na tej liście by się znalazł. Pozwolę sobie jedynie wśród tych doskonałości na trzy typy moje najdroższe zwrócić uwagę. Otwierający płytę, dynamiczny z klawiszowym ornamentem From Out of Nowhere, wyłaniający się z subtelnego plumkania, a przeobrażający się w pełne napięcia monstrum Zombie Eaters i cesarz tego imperium w postaci tytułowego, wybitnego wręcz The Real Thing. Czekając zatem bezskutecznie na wersje zremasterowaną (to już ćwierć wieku w obiegu tego krążka), korzystając z nadarzającej się okazji ruch niecodzienny wykonałem. Nowoczesną technikę, aczkolwiek tą dla amatorskiego użytku wykorzystałem, by na własną rękę podbić te wartości, których mi wyraźnie brakowało. Dodałem zatem najprościej mówiąc basu i obraz krążka radykalnie zmieniłem. Nie jest to może jakaś ewidentna poprawa jakości samej w sobie, bo o tym w przypadku tak amatorskiego manewru mowy być nie mogło. Chodziło jedynie o dodanie do wyśmienitej płaszczyzny kompozycyjnej i wykonawczej, siły i mocy – konkretnego doładowania. Teraz dopiero perfekcyjnie z tej perspektywy widać jak stopniowo Faith No More ewoluowało, poczynając od The Real Thing, tworząc w muzyce rockowej, jawnie nową jakość, pozostawiając wszelkich konkurentów z końca lat osiemdziesiątych daleko w tyle. Fuzje różnorodnych wpływów z gracją zaaplikowali do własnego oryginalnego stylu, fantastycznie ją rozwijając na kolejnych wybornych dziełach. Wyobraźnie bezgraniczną wtłoczyli do tworzonych dźwięków, ogromną ilość świeżego powietrza oraz eklektycznej przestrzeni ze smakiem i rozwagą wypełnianej niejednorodnej maści nietuzinkowymi rozwiązaniami. I atut o kulcie, jakim ten materiał przez fanów otaczany przesądzający, jakim nowy ówcześnie w grupie nabytek w osobie Mike’a Pattona. Smarkacza wtedy jeszcze, eksplodującego energią, otwartego na eksperymenty jak i posiadającego ogromne możliwości modulacji własnego głosu. Ta fenomenalna interpretacyjna umiejętność porywa bezgranicznie, na zmianę porażając potęgą dynamiki i głęboką aksamitną barwą przynoszącą niemal ukojenie. Hula zatem w tej nowej oprawie brzmieniowej The Real Thing w moim stereo, jednak nadal z niecierpliwością wyczekuje na ruchy ze strony zespołu czy wydawcy by odświeżyli tą warstwę tego dzieła. Świeży mastering z pewnością profesjonalnie oddałby w pełnej krasie moc, jaka w nim zaklęta. Byłaby to dla mnie z pewnością informacja radująca mą duszę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj