czwartek, 30 stycznia 2014

Death - Symbolic (1995)




Gdybym w jakikolwiek sposób podniósł pióro, czy współcześnie klawiaturę :) na to dzieło w akcie samoukarania odrąbałbym sobie dłoń co zdania krytyczne spisała! Myśląc zatem trzeźwo i pozostając wobec przekonań swych uczciwym, uznanie wobec niego wyrażę, dzięki czemu uniknę okaleczeń na mym ciele. W jedynie entuzjastycznym tonie, rozpływając się w zachwycie, ja człek niedoskonały pozwolę sobie zdań kilka koślawych w temacie Symbolic skreślić. Po powyższym wstępie oczywistą oczywistością :) mój poddańczy stosunek do dźwięków zawartych na siódmym albumie Death. Gitary od pierwszego rozpruwającego powietrze riffu tną z chirurgiczną precyzją, nie porzucając tej profesjonalnej maniery, aż do końca albumu. Tak zainicjowany szturm skomplikowanej technicznie kanonady nut z biegłością i finezją rozwijany w postaci dziewięciu wybitnych kompozycji. Faktem, iż melodia rzecz jasna większą rolę w przypadku tego krążka odgrywa, co pewnie radykalnych zwolenników surowizny w wydaniu ekipy Chucka zniechęca. Jednako ona w tak szlachetnej formie do oryginalnej formuły zaaplikowana, iż w w jakikolwiek sposób w przekonaniu moim nie ujmuje jakości finalnego odbioru. Ja zwolennik rozbudowanej maniery aranżacyjnej Schuldinera taki kierunek ewolucji grupy przyjąłem z szerokim grymasem zadowolenia na twarzy. Ona wynikiem nieograniczonej wyobraźni mistrza, wizjonerskiego spojrzenia na muzyczną materię. Tam gdzie naturalna przestrzeń do zagospodarowania została przez maestro zauważona, z sobie wrodzonym kunsztem wplótł on kapitalne, soczyste solowe wiosłowanie z posmakiem zarówno o niepokoju charakterze jak i piękna w najczystszej postaci - takiego magicznego, porywającego słuchacza do krainy spełnienia. Może to w kontekście death metalu nie na miejscu używanie słów o baśniowych konotacjach, ale cóż ja mam uczynić skoro takie moje odczucia. Tej perełce przecież daleko do brutalnej archetypicznej formy metalu śmierci :) - toż to przecież progresywne granie pełną gębą, jedynie przez pryzmat wokalu z death metalem odrobinę kojarzone. Ta soniczna względna agresja dla wielu laików pewnie w nazbyt jazgotliwej oprawie nie do przejścia - mnie ona w tak harmonijny sposób spleciona, oczarowuje i w pełnym zachwytu uniesieniu do bram krainy rozkoszy prowadzi. Z pozoru tak nieprzystające do siebie walory twórczości Schuldinera w postaci surowej agresji, obłędu, pasji, urokliwego wdzięku, artyzmu czy filozoficzno-emocjonalnej głębi na Symbolic splecione w doskonałą jednolitą fakturę. I w tym miejscu muszę podkreślić ten  walor co obrazu geniuszu Chucka dopełnieniem. Liryki mam tu na myśli co poezją najwyższego sortu, pełną nieskrępowanych metafor, plastycznych alegorii, czy zwyczajnie trafnych spostrzeżeń z gracją w słowach dojrzałych zamkniętych. Dzieło w pełnym obliczu świadome, w oczach moich wybitne, dokumentnie jednolite od sugestywnej okładki poczynając, poprzez istotę jaką same utwory, po liryczną zawartość, dojrzałość i prawdziwe człowieczeństwo autora udowadniającą. Słuchając od lat systematycznie, niesłabnącą adoracją ten krążek otaczam! W nim idealnie skumulowane wszystko to co w naszym życiu napotykamy, to czego poszukujemy czego unikać się staramy. On w równym stopniu życiem jak i śmiercią, bólem i rozkoszą, pasją i bezsilnością - niegasnącą inspiracją! Pewnie nie tylko dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj