piątek, 2 stycznia 2015

Fury / Furia (2014) - David Ayer




Jak bardzo wysokiej klasy aktorem jest Brad Pitt, nie muszę pewnie przekonywać. Trudno sobie przypomnieć taką jego kreacje, której kulawa forma położyła jakikolwiek obraz, lub też w negatywnym stopniu wpłynęła na jakość produkcji. Z tego powodu nie narzeka na brak propozycji, jest nader często obsadzany i zaistniał już w filmach niemal wszystkich największych współczesnych reżyserów. Ten typ tak ma, że nie tylko ładniutką buzią potrafi sobie przychylność zjednać, on posiadając tak wyraziste walory fizyczne jeszcze silniej w świadomości koneserów kina funkcjonuje za sprawą fantastycznego przygotowania warsztatowego. Odrobinę może „gejowszczyzną” we fragmencie o zaletach fizycznych zajechało, ale to usprawiedliwione po części przez pryzmat opowieści o pięciu chłopach na przestrzeni kilku metrów kwadratowych w pancernej skorupie i to przez całą dobę, w perspektywie dni, miesięcy, a nawet lat. :) Taka odrobina żartu, zanim poważnie o wojennych realiach już teraz będzie. Mocne, surowe kino David Ayer po raz kolejny proponuje, gdzie trup ścieli się gęsto, fragmenty ciał fruwają i krew intensywnie spływa. Tyle, że to już nie współczesne amerykańskei ulice kontrolowane przez gangi są teatrem zdarzeń – ich miejsce zajmuje front na którym ostatnie akordy drugiej wojny światowej wybrzmiewają. Bezwzględnie realizm wojenny w tej oczywistej brutalnej formie zostaje zachowany i zręcznie skorelowany z typowym jankeskim poczuciem patosu. Może i poniekąd zbyt płaskim w ujęciu, ale skontrastowanym z konkretną mocą twardego kina batalistycznego. Nie będę w tym miejscu zapuszczał się w rejony, gdzie wszelkiej maści specjaliści od inżynierii wojskowej, wychowani na wirtualnych rozpierduchach tak przekonująco o wyższości Tygrysów nad Shermannami rozprawiają, bo ani fanem komputerowych symulacji nie jestem, ani też służby wojskowej nie odbyłem. Pokornie zatem w tej kwestii składam broń i melduję, że niewiele mnie obchodzi czy ta szarża na nazistowski czołg wiarygodna czy nie, lub też inne ukazane sceny walki w pełni realistyczne. To jest kino, a nie prawdziwe pole walki, tutaj idzie o rozrywkę z nutą powagi i całą masą emocji, a to zostało dostarczone wraz z napierdalającymi pociskami, świszczącymi kulami czy intensywnymi przeżyciami bohaterów. Kiedy trzeba to „ściskało mnie w dołku”, szarpało konkretnie i ani przez chwilę w ciągu seansu nie zerknąłem na zegar. To świadectwo najbardziej wiarygodne, że warto zapoznać się z przygodami alianckiego Rudego 102 – przekonać się po raz kolejny, że Brad Pitt spektakularnie potrafi wcielić się w rolę, a towarzyszący mu  Michael Peña, Jon Bernthal, Logan Lerman, a nawet Shia LaBeouf kapitalnie kroku dotrzymać. To obraz z kategorii tych, do których z pewnością będę wracał, a może i przy kolejnych podejściach niedostrzeżone dotychczas ciekawostki wychwytywać będę. Jeśli jednak nie będzie mi to dane zadowolę się tym, co Furia już dała - w końcu jestem facetem i męskie kino z koszącymi seriami z automatu musi robić na mnie wrażenie. Jak by tak nie było to byłby ku*** wstyd. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj