niedziela, 11 stycznia 2015

Rage Against the Machine - The Battle of Los Angeles (1999)




Jakiś czas temu przy okazji refleksji w temacie debiutu Rage’u, pozwoliłem sobie nazwać dwójkę i trójkę z ich dyskografii rozczarowaniami. Dziś jednak bogatszy o kolejną próbę odkrycia w nich tego, czego wcześniej nie dostrzegałem, stwierdzam odpowiedzialnie, a nawet odszczekuję stanowczo to, co w swojej ignorancji chlapnąłem. To nie są rozczarowania, tylko naturalne, kierowane rozwojem kolejne poziomy w karierze tej formacji. O Evil Empire wkrótce skrobnę także zdań kilka, teraz natomiast szerzej o „bitwie” będzie. W żadnym stopniu numerów na miarę Testify, Guerilla Radio, Calm Like a Bomb, Sleep Now in the Fire, Born As Ghosts, Maria czy całej reszty programu albumu z Born of a Broken Man na czele popłuczynami po debiucie nazwać nie można. To kompozycje równe tym, które w 1992 roku zostały wydane i takiego fermentu na scenie dokonały. Posiadają konkretną moc, rwanymi riffami, perkusyjnym dynamicznym młóceniem i charakterystycznym zadziornym skandowaniem Zacka wywołaną. Dodatkowo nad całością unosi się eksperymentalny szlif różnorakich pisków, zgrzytów, czegoś na kształt scratchów w przeważającej ilości produkowanych z finezją przez szeroką gamę gitarowych efektów czy przetworników. Jest w tej muzycznej materii cała masa nowatorskich rozwiązań, zagrań z pogranicza crossovera, ale jest i ten wyraźny dotyk funky rocka z lat siedemdziesiątych. Zawsze kiedy produkcje Rage Against the Machine łomocą w moich głośnikach, z naciskiem na The Battle of Los Angeles, gdzieś w mojej wyobraźni majaczą charakterystyczne obrazy klimatem przypominające serialowe hity w rodzaju Starsky’ego i Hutcha czy ulic San Francisco. Napiszę więcej, zastanawiam się też jakby wyglądały przygody Brudnego Harry’ego z tłem muzycznym autorstwa Morello i spółki. Nie wiem, czy tylko ja mam takie skojarzenia i czy zbytnio nie są one ekstrawaganckie. Fakt taki i tyle, w moim przekonaniu ta muzyka ma w swojej istocie więcej wspólnego ze spodniami dzwonami, niż portkami z krokiem między kolanami. Wiem, skazałem się ta tezą na lincz ze strony znawców tematu. ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj