wtorek, 27 stycznia 2015

I Origins / Początek (2014) - Mike Cahill




Oko, duszy zwierciadło. Punkt wyjścia dla tej oryginalnej opowieści spoza kinowego mainstreamu. Historii w której scenariuszu Cahill zawarł tak wiele i tak niewiele zarazem. Jako widzowie otrzymujemy kalejdoskop filozoficznych przemyśleń, gdzie współegzystują  naukowe tezy z młodzieńczym romantyzmem, a metafizyka z twardym racjonalizmem. Mike Cahill zadaje pytania, szuka odpowiedzi, wątpi i niczego nie przesądza, jak ognia unika taniej moralizatorskiej tandety. To jest największym atutem jego obrazu, że sięgając do tematyki istnienia siły wyższej nie próbuje udowadniać tego, co nadal poza naszymi możliwościami poznawczymi. Nie wierząc w ten rodzaj sprawczości, czy nie rozumiejąc idei Boga nie muszę przecież przesądzać, iż one w otaczającej nas przestrzeni nie istnieją. Jako istota rozumna chcę jedynie odpowiedzi namacalnych, takich dzięki zmysłom doświadczanych. Unikam zatem emocjonalnej drogi, ona złudna i fałszywa w swojej istocie, podatna na manipulacje i nieodporna na ludzkie słabości. Pewnie znajdzie się sporo utyskujących znawców, przepraszam, ekspertów w obrębie kwestii naukowych czy to religijnych, tych z łatwością podważających ukazane tezy, bądź czepiających się szczegółów. Nie bronię reżysera, bo wiedza moja w tych segmentach pewnie niewystarczająca, śmiem jednak twierdzić, że jak potrzebujecie czystej nauki, to na odpowiednie akademickie wykłady odsyłam. Jak pragniecie poczucia wspólnoty w religijnym uniesieniu, to zapewne świątynie nie będą przed wami zamykane. W kinie chodzi przede wszystkim o emocje, które na dłużej w człowieku pozostają. Ja przynajmniej tego w pierwszej kolejności oczekuję i w przypadku I Origins to otrzymałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj