środa, 4 marca 2020

Ozzy Osbourne - Ordinary Man (2020)




Kiedy jakakolwiek wiekowo zaawansowana, przeważnie masowo wysyłana na emeryturę muzyczna legenda (i nie istotne po latach czy na bieżąco) nowy krążek wydaje, obserwuje uważnie zawsze dwie skrajne tendencje w ocenianiu jej studyjnej pracy. Pierwszej admiratorzy z wielką atencją i estymą traktując produkt finalny, starają się nie w mniej niż dziesięciu rozbudowanych akapitach zawrzeć nie tylko esencję dotychczasowej kariery legendy, ale z detaliczną wręcz precyzją opisać rezultat merytorycznego (czytaj. kompleksowo i komplementarnie dźwiękowo-lirycznego) wysiłku oraz przytoczyć z równą uwagą wszelkie okoliczności współpracy legendy z zaangażowanymi instrumentalistami, producentami, inżynierami dźwięku, ale i często jako wsparcie dla talentu legendy fachowcami od pisania przebojów na zamówienie. Druga zaś grupa stojąca po przeciwnym biegunie, to zawodowa krytyka unikająca jak zarazy encyklopedycznego ględzenia, a koncentrująca się wyłącznie na maksymalnie subiektywnej ocenie własnych odczuć względem poddawanych autopsji dźwięków, stawiając w centrum uwagi częściej formę i własne ego (zwięzłe teksty z eksponowaniem poczucia humoru), niż wszystko co mniej lub bardziej bezpośrednio wiąże się ze środowiskiem powstawania albumu legendy. Nie jest chyba przypadkiem, że pierwszą grupę reprezentują niemal wyłącznie dinozaury dziennikarstwa, którym wtłoczono przed laty do łbów, że szacunek do artysty i słuchacza wymaga, aby z pełnym profesjonalizmem przygotowanym być do wykonywanej pracy, a jej finalny efekt nie może być nawet w najmniejszym stopniu pozbawiony realizacji kolejnych absolutnie koniecznych podpunktów z listy kontrolnej. Na przeciwnym biegunie zorganizowali się młodzi, ambitni i przekonani o własnej wyjątkowości w szybkich pojedynkach na błyskotliwe riposty, którym nie odmawiam prawa do komentarza trafnego, choć nierzadko będącego rezultatem po prostu pobieżnego liźnięcia tematu. W czym dostrzegam jednak problem? Po cholerę zamiast pisać o zawartości i oceniać Ordinary Man klępę właściwie nie na temat? Mianowicie po pierwsze - każda z metod funkcjonując w samotności wydaje się skazana nie tylko na uzasadnioną krytykę (proszę sobie tutaj dopisać czytelne ich wady), ale przede wszystkim ograniczona formalnie i jakby nie doskonała w realizacji stosownej maniery, to w oczywisty sposób niepełna. Bowiem jeśli mam potrzebę poznać jak tylko możliwie najbardziej obiektywną opinię dziennikarską, to aby wyczerpująco rzeczowo wydrążyć interesujący temat, sięgam do źródeł zarówno zafiksowanych w tradycyjnie intelektualnym warsztacie, jak i aby pod wpływem okrągłej semantyki i równie obłej frazeologii (polonistów przepraszam) nie skonać z nudów, rozgryzam (przyznaje z większą radością) punkt widzenia tym razem praktycznych intelektualistów w osobach niezwykle zręcznych werbalnie narcyzów. Mam wtedy do dyspozycji szeroki przekrój technik poznawczych, możliwości prezentacji osobistych spojrzeń i (to będzie teraz oczekiwane "po drugie") tracę motywację odbierając sobie całkowicie prawo do wyrażania publicznie na stronach bloga własnego zdania. Żałuję więc, że nie napisze poniżej, co konkretnie podoba mi się w jak domniemałem do chyba przedwczoraj pożegnalnym solowym krążku Księcia Ciemności i zauważę zwyczajnie, że bez względu na jakiekolwiek potknięcia, niedociągnięcia, tudzież merkantylne motywy jego powstania, to Ordinary Man od prawie dwóch tygodni kręci się w moim odtwarzaczu często i intensywnie, więc myślę, iż PODOBA MI SIĘ skurkowaniec bardzo. Żałuję też, że zanim wszystkich moich refleksji merytorycznych nie postanowiłem spisać, kierowany oczywiście ciekawością (ona pierwszym stopniem do piekła, w którym poniekąd się znalazłem trzymając teraz z powyżej opisanych powodów gębę na kłódkę zamkniętą) przestudiowałem przynajmniej 66,6 procent internetu, chcąc przed pierwszym odsłuchem dowiedzieć się czy jest na co czekać. Na co czekać jak się już organoleptycznie w praktyce przekonałem było, tylko nie było teraz co pisać, bo k**** wszyscy jak się okazało na starcie już wszystko napisali! ;)

P.S. Odsyłam zatem rozczarowanych zerową niemal zawartością recenzji w recenzji i skutecznego poczucia humoru w poczuciu humoru, do co najmniej setek lepszych recenzji zawierających wszystkie wymagania recenzji oraz do tekstów może mniej rozbudowanych, ale w zamian zapewniających fantastyczną rozrywkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj