czwartek, 19 marca 2020

White Stones - Kuarahy (2020)




Jak się okazuje nie tylko były bębniarz kluczowego składu Opeth (tego który zapewnił Szwedom sukces po wydaniu Still Life) rzeźbi już od kilku lat z powodzeniem po swojemu, w osobistym projekcie pod szyldem Soen. Jak widać po przed laty chwilowej death metalowej odskoczni Mikaela Akerfeldta w super grupie Bloodbath, także Martin Mendez poczuł, iż potrzebuje spróbować zrobić coś na własną rękę i właśnie teraz wydał debiutancki krążek grupy, w której jak ze zdjęć promocyjnych zdążyłem (licząc skrupulatnie :)) wywnioskować, wspiera go czterech innych muzyków. Trochę to ekipa tajemnicza, bowiem niewiele w sieci wiedzy w jej temacie znaleźć zdołałem, ale nie to jest przecież najważniejsze kto za mikrofonem stoi i kto okłada poza basem pozostałe instrumenty. Ważne z jakim efektem to czyni i najistotniejsze, jak skomponowany materiał koresponduje z dźwiękami z jakimi Mendez był do tej pory kojarzony. Jedni recenzenci piszą, że to stare oblicze Opeth jest na Kuarahy rekonstruowane, inni zaś ostrożnie to przekonanie punktują. Jedno jest pewne i zgoda wśród znawców tematu panuje, że debiut White Stones jest daleki od współczesnej twórczości wciąż ewoluującego Opethu. Kuarahy wychodzi do fanów z przyklejoną przez wytwórnię etykietą death metalową, ale jak z marszu słychać, kiedy album zaczyna się w odtwarzaczu kręcić jest to dość luźne skojarzenie, zawierające w sobie fundamentalną półprawdę. Bowiem prócz niedźwiedziego growlu wokalisty, to niewiele jest tu tak typowo "deathowe". Żeby daleko nie sięgać i nie komplikować, Kuarahy to bardziej zaskakująca kombinacja siły i precyzji oraz nawet grobowego klimatu Bloodbath, z właśnie wyżej sugerowanym progresywnym charakterem Soen. Przynajmniej tak ja to słyszę i czuję, jednoznacznie stawiając tezę, że jeśli Mendez podświadomie mógł nawiązywać do zalążkowego stadium twórczości Opeth, to finalnie debiut Białych Kamieni nie spada nazbyt blisko matki jabłoni. Jeśli się mylę nie dostrzegając tu wyraźnych wspólnych mianowników, to przepraszam że w błąd wprowadzam. Obstawać jednak zamierzam przy swoim, dodając że stara szkoła ukręcania brzmienia na modłę lat dziewięćdziesiątych i przywiązanie do solidnych struktur wychodzi na Kuarahy przed szereg, a jeśli już aranżacyjne ornamenty się pojawiają, to wynikają z kombinowanego riffowania, niźli szerokiego spektrum gatunkowych inspiracji, czy jakiejś niezwykłej wyobraźni kompozytorskiej. Co nie przeszkadza mi uznać, że to bardzo dobry materiał i jeśli szansę od losu dostanę, obserwować zamierzam czy i na jakie szerokie White Stones w przyszłości wody wypłynie i jak uroczo obłąkane obrazki jeszcze nakręci. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj