wtorek, 24 marca 2020

A Rainy Day in New York / W deszczowy dzień w Nowym Jorku (2019) - Woody Allen




Staram się prawie od dekady na bieżąco oglądać nowe filmy Allena, myślę bowiem (uwaga nadchodzą truizmy!), że należy obowiązkowo gorliwie doceniać niestrudzony zapał obecnie już 84-latka, póki jeszcze chce i może. Zakładam z obserwacji stanowisk i zachowań (nie wyłącznie w moim najbliższym środowisku), że jego autorskie kino (bez nadmiernej filozofii uzasadniającej dlaczego), tak po prostu się lubi, nawet jeśli w zupełnie czasem skrajnie odmiennych rejonach gatunkowych odnajduje się największe filmowe spełnienie. Bowiem Woody Allen z wielką klasą POPRAWIA samopoczucie - zawsze daje pewność, iż zasiadając przed ekranem spędzi się czas przyjemnie i bez poczucia jego straty, gdyż te zwięzłe zwiewne produkcje, oferują prócz naturalnej rozrywki też wyjątkowo zabawnie serwowaną intelektualną pożywkę. I nawet jeśli zdarzy się słabszy pomysł (bo akurat realizacji słabszej nie pamiętam), to i tak każdorazowo maestro klimatem zdoła na tyle nadrobić, że finalnie mniej atrakcyjny temat i tak fajnym jest przeżyciem. Kręcąc tak wiele i tak systematycznie jak Allen, nietrudno przecież o jakościowe wahania i gdzieś owszem jest ta obawa, czy będzie akurat mega czy może tylko całkiem ok. :) Tym razem jest ku mojej radości super, hiper, mega itd., a entuzjazm tak wielki prezentuje, bo czekałem dość długo na coś tak satyrycznie uroczego - coś co przypomniało mi, że aż tak fantastycznie na jego filmie to ostatnio bawiłem się po premierze Co nas kręci, co nas podnieca. W zasadzie to niczego zaskakującego nie przygotował, bo to klasyczna dla niego uśmiechnięta intelektualnie komedia romantyczna, z takimi samymi "pretensjonalnymi" lub inaczej oderwanymi od trosk przyziemnych bohaterami jak zazwyczaj. Tym razem jednak doskonale sobie dziadek Woody poradził idąc (można by napisać) na spotkanie nowego, czyli odnajdując się we współpracy niemal z samymi smarkaczami. Całkiem przecież oryginalną i bardzo skromnie zaawansowaną wiekowo ekipę aktorską w pierwszym planie zmontował, która o rety rety, była o te bagatela sześćdziesiąt lat młodsza od mistrza. Oni zaś za ten niewątpliwy zaszczyt (wszyscy, bez wyjątku) odwdzięczyli się legendzie kapitalnymi kreacjami. Wszędobylski ostatnio Timothée Chalamet, jako o kilka poziomów bardziej przystojny Allen, równie mocno ostatnimi czasy obsadzana i absolutnie tutaj porywająca Elle Fanning, w nie tylko genialnym, bo groteskowo zabawnym quasi monologu z restauracji oraz może w tle, ale też naturalnością przekonująca i poza urodą też sarkastycznym wyszczekaniem urzekająca (znana nade wszystko jako dziecięca gwiazdka kanału disney'owskiego) Selena Gomez. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj