środa, 18 marca 2020

Konopielka (1981) - Witold Leszczyński




Wielce znaczący przez pryzmat błyskotliwej treści klasyk polskiego kina, solidnie wrośnięty w pamięć peerelowskiej generacji, lecz o ograniczonej współcześnie popularności wśród względnie młodego pokolenia. Nieco zapominany dla nich dzisiaj pośród licznych innych, bardziej rozrywkowych i łatwiej zrozumiałych filmów z obcej epoki. Częstokroć nawet całkiem nieznany współczesnym, ponadto jak myślę traktowany niezrozumiale przez historię rodzimej kinematografii marginalnie. Balladowa perła o znacznie większej wartości poznawczej i historycznej niż niejeden cytowany precyzyjnie z marszu do dzisiaj kultowy produkt ówczesnej rodzimej filmografii, a jednak w cieniu wielu, mimo że przez zawodową krytykę doceniony i przez wielbicieli wspominany z sympatią, jako kino ambitne, ale w sympatycznie w lekkiej konwencji nakręcone. Bowiem nawiązując do pryncypiów obrazów refleksyjnie ideowych, jednocześnie z gracją łączący właśnie problematykę światopoglądową z pięknymi zdjęciami okoliczności rustykalnej przyrody i kultury, misją artystyczną i wreszcie właściwą filmom zapadającym głęboko w pamięć szerokiemu gronu odbiorców wyrazistością o komediowym sznycie. Półtoragodzinna przypowieść w swojej formule mocno alegoryczna, oparta fabularnie o powieść Edwarda Redlińskiego, w zasadzie samograj którego nie można było jakoś koncertowo zepsuć, ale można było zaszczepić jej też dodatkowego atutu, którym okazała się cała genialna obsada, której praca podniosła range i rozpoznawalność o co najmniej jeszcze jeden stopień. Kaziuk (Krzysztof Majchrzak) i Handzia Kaziukowa (Anna Seniuk) w pierwszym planie to tandem zjawiskowy, zasługujący na głośne pianie z zachwytu oraz drugi plan równie naturalny, bez siłowania się z rolami, kreujący je autentycznie i przezabawnie - chociaż to nie tylko rodzaj oczywistej satyry o ich walorach świadczy. Tutaj zachwyca język bezpośredni i zdobny w urocze archaizmy śpiewną gwarą ludową wypowiadane, także prostota warsztatowych środków i sugestywna skansenowa scenografia w odcieniach czerni i bieli oraz same w sobie piękne realizmem oblicza, niezwykle uduchowione przyrodnicze otoczenie minionej dawno wsi polskiej. Świadoma i zmyślna, bystra i poetycka, poniekąd metafizyczna przypowieść o konfrontacji postępowej kulturalno-oświatowej kolektywizacji z wrośniętą w mentalność, przekazywaną z dziada pradziada tradycją. Piękna i zabawna ballada o  przywiązaniu do tożsamości, lecz także w równym stopniu o opornej, lecz finalnie skutecznej fascynującej cielesnej pokusie. Bliska ludziom, bo bliska ich ciekawskiej naturze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj