wtorek, 17 marca 2020

Soilwork - Figure Number Five (2003)




Błyskawicznie Soilwork po przełomowym dla kariery Natural Born Chaos powrócił z nowym albumem i jak słyszę najwyraźniej właśnie obecnie zapłacił cenę za tą swoją niecierpliwość, gdyż bezpośrednia konfrontacja obu krążków przynosi jednoznaczne wnioski. Figure Number Five okazał się zestawem mniej ekscytujących numerów, które pomimo krytycznego przekonania jednak trudno nazwać odrzutami. Może po zaskakującym poprzedniku nadeszło naturalne przyzwyczajenie do dość unikalnego jak na owe czasy stylu, a może Natural Born Chaos wyczerpał temat - w co trudno uwierzyć, kiedy jeszcze latami dziesiątki formacji eksploatowały z powodzeniem te rejony. Bądź też spodziewałem się że rozedrgane, zgrzytliwe konstrukcje i kaskady kąśliwych riffów przyjmą jeszcze bardziej zapalczywe formy, a chwytliwość nie będzie wychodzić na pierwszy plan, mimo iż refreny przykleją się do ucha momentalnie, wypełzając spomiędzy kanonady lub rozpościerając nad brutalną formułą smagających mnie uderzeń perkusji i gitarowej lawy relaksujący klimat? Fakt, sporo oczekiwałem i sam nawet nie do końca potrafiłem sprecyzować czego chcę i obecnie też moje niepochlebne cokolwiek spojrzenie na całość Figure Number Five, nie wyraża dosłownie tego co czuję do tego krążka. Ciśnienie po sukcesie Natural Born Chaos Szwedzi odczuwali niewątpliwie wysokie, bowiem dzięki niemu grupa zdobyła wówczas zdecydowanie sporą popularność w środowisku metalowym, więc trzeba było pójść na całość i na maksa wyeksploatować formułę, a wtedy na złość chyba okazało się, że w międzyczasie trochę wypśtykali się z tych najlepszych pomysłów. A jeśli nawet nie, to obiektywnie nastąpiło znaczące "upiosenkowienie" (Departure Plan) i z drugiej mańki zbrutalizowanie (kompozycja tytułowa) - czyli względnie istotne zróżnicowanie propozycji miało miejsce, co teoretycznie powinno dodać nie ująć wartości. Aranżacje stały się bardziej przejrzyste co otwarcie odcisnęło piętno, odbierając FN5 charakteru monolitycznego, którym tak żarliwie emanował Natural Born Chaos. Jednako będąc do bólu szczerym, to płyta ta w moim odtwarzaczu ówcześnie gościła równie często co komplementowana poprzedniczka, więc po co właściwie tutaj te utyskiwania? Brzmienie wykręcone we Fredman Studio odpowiednio kopało, łącząc znany sound melodyjnego death metalu z popularnym wtedy grubo ciosanym nu metalem (dla ścisłości zastępowanym coraz śmielej, albo już całkowicie metal core'm), czyniąc finalny produkt z punktu "słyszenia" bardzo efektownym. Mimo iż rozpocząłem tekst w tonie z lekka malkontenckim, to zamykam go uczciwe twierdząc, że minusy nie przesłaniają mi też i dzisiaj plusów, a wysoka wartość energetyczna Figure Number Five i obecnie może być uznana za wzorcowy przykład profesjonalnego spajania melodyjności z agresją, na polu walki o urozmaicanie i upowszechnianie heavy metalu. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj