poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Tess (1979) - Roman Polański



Jeden z mniej wypromowanych, a nawet zakładam najmniej znany, a z pewnością ogólnie popularny film Polańskiego. Obraz produkcyjnie spektakularny, bowiem urzekający dopracowaną scenografią i rozmachem wykonanej pracy przez speców od kostiumów i charakteryzacji. Wizualnie bez wątpienia majstersztyk, bowiem trudno nie docenić uchwyconych doskonale ręką operatora architektonicznych pereł, przepięknych pejzaży i olśniewającym panoram. Tyle, że mając do czynienia z gatunkiem filmu określanym potocznie jako melodramat kostiumowy (tym bardziej kiedy pod jego skrzydłami przemyca się ambitny temat o charakterze społeczno-kulturowym, jak doświadczyłem przez ponad trzy godziny projekcji o zerowym potencjale rozrywkowym), to na większy potencjał komercyjny nie można było liczyć. Krytyka profesjonalna w takiej sytuacji zazwyczaj film docenia, lecz publiczność już tak łaskawa częstokroć nie jest, więc znajomość w szerszym kontekście dzieł bardziej atrakcyjnych staje się naturalnie znikoma. Jestem wśród tej grupy widzów, którzy nieskromnie pisząc nawet więcej niż ponadprzeciętną wiedzę kinową posiadają (jednak do miana konesera sztuki filmowej najwyższych lotów poprzeczek do pokonania przede mną jeszcze kilka :)), to uczciwie zaznaczam, iż dopiero teraz znalazłem czas i skorzystałem z okazji, aby z rozbudowanym konceptem Tess się zapoznać i myślę, że to jedna z tych niewielu produkcji dość nietypowych dla stylu Polańskiego. Przynajmniej ja nie dostrzegam w obrazie z 1979 roku jakiejś dominującej roli charakterystycznych sztuczek naszego mistrza, jakie miałyby być udziałem fabuły i idei kryjącej się za koncepcją stworzenia dzieła o wysokim współczynniku wzruszenia. Bywało (od wielkiego dzwonu oczywiście ;)), że Polański dryfował pośród dość nadętych, a przez to czasami nudnawych pomysłów, ale nie znam przypadku by aż tak na potrzeby ambicjonalne rozmemłał scenariusz. Ponad 180 minut obserwacji wieloletnich tragicznych losów wiejskiej kobiety, która staje się ofiarą bezwzględnych norm społecznych i nieprzychylnych splotów okoliczności, to doświadczenie dla mnie przynajmniej potwornie wyczerpujące. To trudne zwyczajnie, by tą smętną historię przeżywać nader emocjonalnie, bowiem powinna ona być odczytywana przez pryzmat ówczesnej purytańskiej, skrajnie patriarchalnej obyczajowości, której znaczenie współcześnie naturalnie rożne i dla mej mentalności nieosiągalne. Ciężko mi z niewymuszoną napastliwą ckliwością zrozumieć z dzisiejszej perspektywy absurdalne wybory bohaterów. Może jestem nazbyt w ocenie surowy, ale ponad walory czysto artystyczne chciałby aby film mnie dotykał, a niestety mimo wyrozumiałego nastawienia i ochoty by dać mu szansę tego nie uczynił. Stąd ta malownicza XIX wieczna historia, podoba/spodoba się miłośnikom Nocy i dni, czy innych tego rodzaju wzruszająco podniosłych obrazów. Nie mnie, nawet jeśli rozumiem tragiczne tło motywacji jaka stała za decyzją o ekranizacji powieści Thomasa Hardy'ego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj