czwartek, 4 września 2014

Imagining Argentina / Mroczna Argentyna (2003) - Christopher Hampton




Obraz przygnębiający i wstrząsający, sugestywnie odtwarzający czasy rządów junty wojskowej, która zaledwie przez kilka lat prowadząc politykę opartą na bezwzględnej przemocy doprowadziła do zaginięcia kilkudziesięciu tysięcy osób. W praktyce rzecz jasna ich śmierci, ale kto by się po latach tym przejmował kiedy pamięć ludzka wybiórcza, a odpowiedzialność za czyny szczególnie na szczeblach władzy praktycznie żadna. Smutne i niestety prawdziwe, bez względu na geograficzne położenie! Nie jestem jednak historykiem, a wiedza moja ogólna, stąd pouczać czy edukować nie zamierzam. Skupiam się zatem na samych odczuciach jakie fabuła na mnie wywarła, a one silne emocjonalnym wzburzeniem przesiąknięte. Nie jestem w sobie w stanie wyobrazić bezradności jaka mogła w rzeczywistości towarzyszyć ojcom, matkom czy dzieciom, których najbliżsi z dnia na dzień przepadali bez wieści, a los ich zależał wyłącznie od ogarniętych obsesją władzy bezwzględnych oprawców. Oglądając jednak przekonujące kreacje głównych postaci dramatu po części sam przeżywałem targające mną uczucia gniewu, rozpaczy i bezsilności. To zasługa zarówno wybornego aktorskiego rzemiosła jak i oczywiście potrafiącego wykrzesać z gwiazd wiarygodną i sugestywną realizacje Christophera Hamptona. Ojcem sukcesu reżyser bezsprzecznie jako dyrygent tej orkiestry, a poszczególni specjaliści odpowiedzialni za muzykę, zdjęcia, montaż czy scenografię równie zasłużeni, gdyż fuzja ich działań efekt niemal namacalnego przeżywania emocji przyniosła. Realistyczny obraz Argentyny przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych z licznymi historycznymi zawiłościami (ukrywający się naziści), wszędobylskim poczuciem terroru, strachu oraz nierównej walki z bandyckim systemem. W klimacie szarej egzystencji, niemocy i permanentnego zastraszenia człowiecza natura niemal zduszona. Niemal! Jak bardzo w granicach jednego gatunku różnimy się od siebie - my jednocześnie krwawi drapieżnicy i empatyczni humaniści.

P.S. To w tych czasach i takich okolicznościach miłościwie panujący Franciszek (Jorge Mario Bergoglio) w milczącym przyzwoleniu wspinał się po szczeblach w hierarchii Kościoła katolickiego. Tak, ten uśmiechnięty, serdeczny "pożal się Boże" reformator. Kropka, bo nie zamierzam się wdawać w dyskusje typu lepszy taki niż betonowy radykał czy teraz to jest fajny i pewnie żałuje błędów z młodości. Szczęśliwie losy tej instytucjonalnej sekty zupełnie mnie nie obchodzą. Oczywiście póki ze swoimi buciorami do mojego życia się nie wprasza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj