niedziela, 7 września 2014

Pride and Glory / W cieniu chwały (2008) - Gavin O'Connor




Jasne, że łatwiej jest na mnie wrażenie zrobić takim rasowym kinem gatunkowym niż jakąś wydumaną, trudno zrozumiałą abstrakcją. :) I skwapliwie Gavin O'Connor tą moją słabość w stosunku do takich dramatów wykorzystał. Nakręcił bowiem pełen emocji obraz, którego rzecz jasna fundamentem pewien szablon, jednako zrobił to z takim rozmachem i wyczuciem, że mój aplauz zdobył bezwzględnie. Tym schematem familia z tradycjami policyjnymi, gdzie pasja na równi z powołaniem czy nakazem ojcowskim ku tak wymagającej robocie popycha. Szczególnie gdy areną zmagań Ameryka ubabrana w narkotykowym bagnie, okupowana przez łasych na łatwy szmal cwaniaków z dzielnic od których trzymać się z daleka należy. Niestety policjant też człowiek - czyli w jej szeregach równie sporo skurwieli, kombinatorów, prostaków, zwykłych straceńców ale i jednocześnie pasjonatów czy prawdziwych bohaterów. To walor nadrzędny obrazu O'Connora, że kreując ekranowy świat potrafił wzbudzić u mnie poczucie obcowania z realistycznie autentyczną rzeczywistością. Dzięki takiej pierwszorzędnej oprawie ten klasyczny dramat policyjny nie powoduje odruchów zwrotnych w postaci wymiotów nader heroicznymi czynami superbohaterów w mundurach. Realia nie są czarno-białe, a zagadka nie jest banalna, postacie nie są jednowymiarowe, a psychologiczne uwarunkowania ich funkcjonowania topornie spłaszczone. To kawał pasjonującego kina z akcją z impetem prowadzoną i wybornie skonstruowanymi relacjami międzyludzkimi. Tak sprawnie wyprodukowanego, że aż prowokującego określenie wybitny. Nie mam obaw by postawić go w jednym szeregu z największymi dokonaniami takiej formuły gatunkowej. Szczególnie, że za wysokim poziomem ekip technicznych równie kapitalne aktorstwo podąża. Zaskakująco sugestywny i coraz częściej z nawiązką zaspokajający moje oczekiwania Colin Farrell, jak zwykle oszczędny i stonowany Edward Norton, kapitalny w tym gliniarskim anturażu Noah Emmerich i oczywiście solidny weteran w osobie Jona Voighta. Wyróżniłem ich bo pierwszy plan wypełniają, ale szczerze spoglądając powinienem w tym miejscu całą obsadę wymienić, bo brak w kreacjach drugoplanowych jakiegokolwiek mankamentu - uznania szczere zatem wyrażam! I proste aczkolwiek tak istotne końcowe przesłanie z poruszającej historii wydobyte - lojalność jest w najwyższej cenie, a zapłacić finalnie trzeba za własne błędy i pokusom uleganie. Dla mnie bomba! Można się nie zgadzać. :) Dzisiaj akurat zostawiłem swojego gnata w szafce na posterunku, więc chwilowo wy o odmiennym zdaniu możecie czuć się bezpieczni. ;) :) 

P.S. Na marginesie jeszcze - od zawsze te amerykańskie pogrzeby policyjne robią na mnie ogromne wrażenie. Jest majestat, jest autentyczne poruszenie, są ciary na plecach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj