poniedziałek, 21 kwietnia 2025

The Alto Knights (2025) - Barry Levinson

 

Będę uczciwie skrupulatny, choć paradoksalnie napiszę ogólnikowo, że raz to Levinson ma już 83 wiosny, więc pomimo iż wiek konkretny i te ostatnie jego filmy nie są absolutnie żadnymi katastrofami, to jednak ich poziom jest li tylko poprawny - niczym nadzwyczajnym naturalnie nie zaskakujący. Dwa kwestia już bezpośrednio odnosząca się do gatunku w jakim The Alto Knights funkcjonuje, to wydaje się iż takie do bólu klasyczne biopici gangsterskie mocno już zostały wyeksploatowane i sporo jest przykładów potwierdzających podniesioną tezę, jak i nawet najwięksi w temacie, a mówię o Scorsese w stu procentach z tarczą z batalii z gatunkiem nie powrócili (The Irishman oczywiście), bowiem nawet jeśli gangsterka według Scorsese ma flow znacząco bardziej ekscytujący od tej Levinsona, to ugina się pod ciężarem przecież przesadzonej pod względem obfitości scenariuszowej podstawy. Innymi słowy sugeruję, że starsi Panowie szacunkiem zasłużonym za swoją twórczość darzeni, tak samo jak inni mniej znani reżyserzy jacy ze stylistyką ostaniami czasy się mierzyli, a kręcąc nawiązywali do szlachetnych wzorców, to wrażenia nazbyt gigantycznego finalnym produktem na mnie i na wielu kinomaniakach nie zrobili. Prawda jest bezlitosna, a sprowadza się do przekonania podpartego faktami, iż dzisiaj aby poszarpać widza to trzeba jednak albo wykazać się nieprzeciętnym drygiem do odgrzanych formuł klasycznych, bądź błysnąć czymś swoim ponadstandardowo nieprzeciętnym bym tak ja, jak i i inni maniacy nie ziewnęli w kinie lub nie dzielili seansu na dwa, bądź trzy na kanapie. The Alto Knights ja podzieliłem, bowiem nie poczułem tego zawsze mile widzianego odczucia wkręcenia w fabułę i formę, ale totalnie złego zdania o nim nie mam i oprócz podniesionego powyżej zarzutu trzymania się kurczowo schematycznych rozwiązań, to dodam jeszcze, iż najważniejsze to (a powiązane) - że brakuje mu szlachetnej tradycyjnej w gatunku klasy i tempo też dramaturgi nie jest tak właściwie podkręcane, a i pomysł z podwójną rolą Roberta też do mnie emocjonalnie nie przemówił, ale za dialogi i nawijkę Ne Niro bym ozłacał, bo w tym aspekcie kapitalne weteran i odpowiedzialny za gadkę prądzi. Cała reszta jak powyżej - w granicach dla kogoś przywiązanego do sprawdzonego szablonu pozytywnie, tudzież dla kogoś innego, bardziej wymagającego poprawnie i przez to bez wymaganej ikry. Patrzyłem na tą rozgrywkę pomiędzy Frankiem Costello i Vito Genovese z mieszanymi odczuciami i zamiast skupić się dzięki temu co widzę na aspektach filmowych, ja odjeżdżałem w jakieś niekoniecznie właściwe dla stylistyki wewnętrzne około-socjologiczne deliberacje, raz o wpływie prohibicji na rozkwit amerykańskiej gangsterki (oj spadła ona ambitnym gangusom z nieba), czy powiązaniu handlu gorzałą i hazardu z późniejszym dilerowaniem bez grama skrupułu. A przecież powinienem taka historię śledzić z rozdziawioną paszczą, wciągając z automatu cały impet i całą psychologiczną gierkę mlaskaniem zasysać, miast to co napisałem zdanie wyżej.

P.S. Zresztą sprawdzić sobie osobiście - refleksjo-reckę zlać profilaktycznie, bądź jeśli nie trafiona zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj