czwartek, 10 kwietnia 2025

Portishead - Dummy (1994)

 

Wbiłem w sentymentalne dla miłośników, a dla mnie nie typowo lecz PONIEKĄD na nowo NOWE trip-hopowe akcje i obok dyskografii gatunku najważniejszych klasyków z Massive Attack rozkminiam sobie właśnie też wąski dorobek Portishead i doczytuje jako PONIEKĄD neofita że obie nazwy są ze sobą personalnie powiązane. Ok, przyjmuje do wiadomości, drogi pamiętniczek w postaci blogaska informuję, że bardzo w Dummy od momentu pierwszego, dziewiczego odsłuchu gustuję i PONIEKĄD żałuję że mogę sobie pozwolić na te elektroniczno - quasi jazzowe odjazdy dopiero teraz, gdy przeszedłem długą drogę i w orbicie moich zainteresowań od jakiegoś (nawet sporego czasu) śmigają takie ekipy jak mega eklektyczny Algiers, fenomenalny wręcz pomysł na nutę firmowany przez Mike'a Pattona pod szyldem Peeping Tom (patrz z Dummy Numb - ale tu czuć kierunek eksplorowany przez Pattona), ale też wszystkie te na nowo popularne przez pryzmat ejtisowych tradycji syntezatorowe projekty za którymi stoją często tuzy nuty znacząco inaczej szufladkowane (Crosses, The Black Queen etc.), czy inne, bo bardziej ambientowe ale jednak równie intrygujące krążki Chelsea Wolfe oraz najbardziej gdy Dummy się kręci Antimatter Micka Mossa i w pączkującej fazie Duncana Pattersona. Jakoś najwyraźniej zawartość debiutu Portishead wiąże mi się tak brzmieniowo jak i wokalnie z nagranym w roku 2001 albumem Saviour rzeczonych - Mysterons wręcz wybitnie, a i jeszcze moje w tych okolicznościach myśli biegną w stronę Gone is Gone (Troy Sanders i Troy Van Leeuwen), którzy na pierwszym długograju zrobili świetny cover Roads. Kojarzy w sposób racjonalny, więc świadomie jako inspirowany z pewnością nutą jaką Portishead wcześniej wykreowali, a z czego (że tu ta sprężyna) nie bardzo zdawałem sobie sprawę. Gdybym zamiast subiektywnych wrażeń chciał się podeprzeć obcym opisem, to wkleiłbym poniższy, że to album "ciemny, nastrojowy, ponury (ton), wrażliwy i delikatny, a jednocześnie bardzo solidny i pewny siebie - bardzo dobrze skonstruowana mieszanka emocji", bowiem się zgadzam dodając iż eteryczny i melancholijny, co też fani często podkreślają. Uzupełniając że to "trip-hop z Bristolu, awangardowy, utalentowany i eksperymentalny, z głosem, który podnosi na duchu - magicznym." Tak bym to hybrydowo podsumował.

P.S. Rozumiem że być może, jeśli ktokolwiek trafi na te wywody, niewiele z nich wiedzy przydatnej wprost wykorzysta, ale taki jest przecież standard tutaj zamieszczanych refleksji, że są maksymalnie osobiste i tym samym subiektywne - archiwizujące własne w danym momencie odczucia względem muzyki i filmu, a nie sprowadzające się do pozbawionej z zasady szans na wartość chociaż w części podobną odsłuchom, literackiej charakterystyce poszczególnych kompozycji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj