piątek, 11 kwietnia 2025

Oasis - (What's The Story) Morning Glory? (1995)

 

Najtisowi smarkaci rockersi (nie wyłącznie) zgodnie wówczas oszaleli, a ja nie oszalałem mimo że (What's The Story) Morning Glory? na kasecie miałem, bowiem fajne, skoczne, wiadomka beatlesowe po mega przyjemnemu to było, ale żeby moc zniewalająca wraz z każdym kontaktem z drugim krążkiem braci Gallagher wzrastała, to nie było mowy. Wonderwall podbijał listy przebojów, popularność szyldu rosła i sięgała zenitu, a że jak jest kasa z hobby i wnętrze niespokojne bądź przewrażliwione to robi się niewesoło, mimo że obiektywne okoliczności by wskazywały, że lepszego raju sobie wymyślić nie sposób. Rozgrywki pomiędzy braciszkami są od lat szeroko znane i przez medialny cyrk (brukowce, brukowce - pamiętamy) były zamaszyście komentowane, ale nie o tym, nie o tym tutaj! (What's The Story) Morning Glory? sobie odświeżam i nie żałuję że od prawie trzech dekad zupełnie za nim nie tęskniłem, bo nie było właściwie za czym - od początku do dzisiaj, tym bardziej włącznie. Bez nostalgii i sentymentu - nie takim graniem jaram się w perspektywie długofalowej, co najwyżej mogę się przez moment z tymi pioseneczkami przyjemnie poczuć, ale oddziaływanie takiego hiciora powyżej wspomnianego czy naprawdę bezpretensjonalnie fajnego Don't Look Back In Anger, tudzież Some Might Say i Morning Glory ogranicza się do kilku minut tu i teraz i gaśnie jeszcze szybciej niż rozbłyska. Taka rola gwiazd świecących z intensywnością wielomilionowych szybkich wpływów i rozpieprzania kapitału w tempie jeszcze bardziej zawrotnym, że oślepia i gaśnie i że na ten blask długo patrzeć nie sposób, bo dla zdrowia to bardzo niekorzystne, a jak się gwiazda w tym osobistym ogniu destrukcji zwęgli, to ja tym bardziej rzucić okiem nawet nie mam ochoty, bo za wrażliwy jestem na dla satysfakcji (wiedziałem że nastąpi) na upadek gapienia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj