sobota, 28 maja 2016

Porcupine Tree - Signify (1996)




Parafrazując słynną maksymę Forresta Gumpa – życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, na co trafisz to muzyka jest także jak to pudło łakoci, a ty człowieku nie wiesz, nie przewidzisz jakie smaki akurat za czas jakiś ci przypadną do gustu. :) Tak los ci podsuwa różne kompozycje smakowe i tylko od ciebie zależy czy pozwolisz sobie na degustację, znaczy dasz sobie szansę na odkrycie czegoś wyjątkowego, co twój gust zaspokoi i zmieni jednocześnie. Ten mechanizm przychodzi mi na myśl, gdy między innymi o Porcupine Tree myślę i wdzięczność swą tutaj wyrażę maestro Akerfeldtowi, że w swoim czasie mocno podkreślał jak istotny dla niego to band. In Absentia na starcie tej przygody była, a już po Deadwing na fali zauroczenia odkrywanie krążków starszych z naciskiem właśnie na Signify, czyli tej pozycji w dyskografii Jeżozwierzy, która w mym mniemaniu idealnie zespala czysto progresywny charakter twórczości ansamblu kierowanego przez Stevena Wilsona z bogatą elektroniką i w miarę motorycznym riffowaniem - melodyjnym, piosenkowym obliczem, refleksyjną naturą oraz potęga brzmienia. Kompozycje wychodzące spod pióra Wilsona to nie są standardowe jak na gatunek rozbudowane z megalomaniacką przesadą suity. One posiadając fundament zatopiony w progresywnym rocku, autentycznie korzystają z wszechogarniającej inspiracji bogactwem metod układania nut w zjawiskowe formy. Każdy utwór z Signify ma własną rozpoznawalną estetykę odróżniającą go pośród innych. Nie sposób się nudzić, kiedy poszczególne kawałki dosłownie przepływają przez narząd słuchu pozostawiając po sobie wyraźny ślad. Porcupine Tree nie boją się rozwiązań zaskakujących, często trudno akceptowalnych dla statecznych i wymagających wierności formule rockowych purystów. Jest to może pewien paradoks, kiedy wśród zwolenników progresji funkcjonuje przywiązanie do klasycznych, sprawdzonych reguł wyznaczających zakres tego, co można, a czego nie. Posiada jednak Wilson istotną zdolność, że pomimo przełamywania barier i przekraczania granic nie zmusza fanów do protestów w obronie czystości gatunkowej. Jego otwarcie przykładowo na cięższe gatunki i umiejętność celnego przetransportowania części ich cech na grunt własnej twórczości otwiera nie tylko oczy jemu samemu jak zwłaszcza jego publiczność do większej tolerancji inspiruje. Mnie początkowo Akerfeldt ukazał nieznane dotąd rejony, które eksplorując dały szanse na dostrzeganie w niszach z których przywędrowałem świeżych smaków. Takie sprzężenie zwrotne nastąpiło, które końca nie ma – każdy względnie nowy świat dźwięków prowadzi mnie nie tylko ku nieznanemu, lecz również zabiera do domu, gdzie po podróży zupełnie inaczej stare kąty spostrzegam. Powracając do startowej mądrości Forresta – niby to te same czekoladki, a częstokroć bukiet smakowy jakiś głębszy i szerszy. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj