wtorek, 17 maja 2016

Valley of the Sun - Volume Rock (2016)




W dwa lata po premierze pełnowymiarowego debiutu Valley of the Sun z drugim longiem na moją playlistę się wciskają. Szczególnie skutecznie to robiąc podczas podróży, gdyż to z definicji nieskomplikowane rockowe granie idealnie sprawdza się w aucie, gdy pokrętło głośności niemal na maksa ustawione, a wyobraźnia dźwiękami pobudzona rozpościera wizję prostej po horyzont drogi, pośród surowej spalonej słońcem przyrody. :) Idealnie muzyka proponowana przez Amerykanów z takim obrazem koresponduje i krew w żyłach rozgrzewa. Bez zbędnie wypasionej instrumentalnej ekwilibrystyki, wydumanych aranżerskich sztuczek, nader intelektualnej pozy i pretensji do gwiazdorki. Czysty esencjonalny rock, jedna nogą zatopiony w stonerowym piachu, drugą odziany w grunge'ową flanelową koszulę. Zagrany z mocą i pasją, ogromnie chwytliwy, żywy i pobudzający. Bez niespodzianek w porównaniu do drugiej epki i długograja Electric Talons on the Thunderhawk z charakterystyczną wokalną manierą frontmana, tak dobrze znaną z początku lat dziewięćdziesiątych. Może i numery są odrobinę  szablonowe, lecz nie ma to znaczenia kiedy liczy się przede wszystkim dobra zabawa i zwykła spontaniczna rozrywka. Jedyne co może przeszkadzać (może to tylko subiektywne odczucie), to nieco zbyt suche brzmienie, którego wadą zatracenie detali pod zmasowaną ścianą gitarowego grzania. Gdyby nieco inaczej dźwięk spreparować efekt byłby jeszcze bardziej witalny.

P.S. Dorzucam dopisek, bo doszukałem się nowej inspiracji w ich numerach, dokładnie pisząc to słyszę, że Solstice i Wants and Needs posiada w sobie rytmicznego ducha The Cult. Wiecie, rozumiecie, ten charakterystyczny gitarowy puls. Mylę się? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj