poniedziałek, 17 lipca 2017

Murder in the First / Morderstwo pierwszego stopnia (1995) - Marc Rocco




To jeden z tych obrazów, który w okresie dorastania wstrząsnął mną najbardziej, zatem stosunek do niego emocjonalny u mojej osoby bardzo silny. Pamięć nie robi mi jeszcze psikusów, stąd doskonale pamiętam, jakim wstrząsem był seans, jak dogłębnie mnie przeszył i pozostawił w smutku i bezsilności. Każdy powrót pamięcią do ścieżki dźwiękowej lub kluczowych scen wywołuje intensywne reakcje, a kolejne odtworzenie historii to już przeżycie z gatunku tych niemal metafizycznych. Poruszająca historia Henry’ego Younga to prawdziwa lekcja ludzkich odruchów empatii i współczucia bez względu na to czy cała zaadaptowana na potrzeby kina opowieść jest w każdym calu prawdziwa, czy może odpowiedni podbarwiona by taki wyrazisty emocjonalny efekt wywołać.  Nie dbam o fakty, jakie leżą u podłożą sprawy Younga, wartość dzieła Marca Rocco w człowieczeństwie odnajduję i bezwzględnym piętnowaniu samonapędzającej się machiny okrucieństwa i niesprawiedliwości. Przesłaniu i nieprawdopodobnej sugestywności wizualnej z technicznym warsztatem i wyczuciem materii na poziomie mistrzowskim. Każde ujęcie podporządkowane jest nadrzędnemu celowi, jakim wywołanie reakcji, odruchów sprzeciwu, dopieszczone artystycznie (autentyczna stylizacja na archiwalia) i wreszcie przekonujące w warstwie aktorskiej. To jedne z tych ról Kevina Bacona i Gary’ego Oldmana, z którymi ikony te kojarzę najmocniej – to filmowy klejnot porównywalny ze Skazanym na Shawshank, choć z pewnością mniej publiczności znany.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj