To jeden z tych obrazów, który w
okresie dorastania wstrząsnął mną najbardziej, zatem stosunek do niego
emocjonalny u mojej osoby bardzo silny. Pamięć nie robi mi jeszcze psikusów, stąd doskonale pamiętam,
jakim wstrząsem był seans, jak dogłębnie mnie przeszył i pozostawił w smutku i
bezsilności. Każdy powrót pamięcią do ścieżki dźwiękowej lub kluczowych scen
wywołuje intensywne reakcje, a kolejne odtworzenie historii to już przeżycie z
gatunku tych niemal metafizycznych. Poruszająca historia Henry’ego Younga to
prawdziwa lekcja ludzkich odruchów empatii i współczucia bez względu na to czy cała
zaadaptowana na potrzeby kina opowieść jest w każdym calu prawdziwa, czy może
odpowiedni podbarwiona by taki wyrazisty emocjonalny efekt wywołać. Nie dbam o fakty, jakie leżą u podłożą sprawy
Younga, wartość dzieła Marca Rocco w człowieczeństwie odnajduję i bezwzględnym piętnowaniu
samonapędzającej się machiny okrucieństwa i niesprawiedliwości. Przesłaniu i
nieprawdopodobnej sugestywności wizualnej z technicznym warsztatem i wyczuciem
materii na poziomie mistrzowskim. Każde ujęcie podporządkowane jest nadrzędnemu
celowi, jakim wywołanie reakcji, odruchów sprzeciwu, dopieszczone artystycznie
(autentyczna stylizacja na archiwalia) i wreszcie przekonujące w warstwie
aktorskiej. To jedne z tych ról Kevina Bacona i Gary’ego Oldmana, z którymi ikony te kojarzę najmocniej – to filmowy klejnot porównywalny ze Skazanym na Shawshank,
choć z pewnością mniej publiczności znany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz