czwartek, 13 lipca 2017

Memoirs of a Geisha / Wyznania gejszy (2005) - Rob Marshall




Jestem świadom, iż dorobek filmowy Roba Marshalla ponad jedną głośną produkcje wyrasta, lecz niestety prócz znajomości samych tytułów nic poza Wyznaniami gejszy do tej pory nie obejrzałem. Nie żałuję, że nie widziałem jednej z odsłon przygód kapitana Jacka Sparrowa w jego reżyserii i rzecz oczywista nie ubolewam nad faktem, że baśniowe Tajemnice Lasu zignorowałem. Ja tylko wstydzę się, że ani Nine, ani tym bardziej Chicago przez niechęć do musicali, estetycznie nie skonsumowałem. Mając na względzie kapitalny zmysł wizualny, jaki Marshall zaprezentował przy okazji produkcji historii Sayuri to niewybaczalne by taki drobiazg jak muzyczny charakter filmu przed seansem powstrzymywał. Obiecuje sobie (któryś już raz :)) że to zaniedbanie nadrobię i przełamię się do obrazów, w których taniec i śpiew przede wszystkim emocje wywołuje. :) Wracając jednak do głównego tematu, powodu dla którego ten tekst spisany, to uprzejmie donoszę tym, którzy jakimś cudem tytułu nie widzieli, bądź tym którzy mają ochotę poznać moje zdanie, co następuje. Wyznania gejszy to wzruszająca opowieść będąca adaptacją bestsellera Arthura Goldena, rozgrywająca się w egzotycznej scenerii, taka poruszająco dramatyczna historia nie tylko i wyłącznie o miłości. Wybornie opowiedziana w klasycznym narratorskim stylu, przy znaczącym udziale pobudzającej zmysły muzyki oraz przecudnie zdobna emocjonalnie, ale i intrygująca przez wzgląd na kwestie mentalne i kulturowe. To ponad wszelką wątpliwość operatorski majstersztyk z doskonałą grą światła i barw, z ciekawą motoryką ujęć, urzekającą scenografią i mistrzowskim balansem pomiędzy artystyczną plastyką, kameralną intymnością i widowiskowym hollywoodzkim efekciarstwem. To wreszcie subtelny, niezwykle zmysłowy i edukacyjnie wartościowy portret ludzi i miejsca – orientalnego skrawka ziemi i zamieszkujących ją autochtonów, którzy poprzez swoją izolację i przyrodzone właściwości stworzyli bogatą i tak odmienną od innych kulturę, w której przywiązanie do kodeksu honorowego nie jest li tylko hasłem na ustach, a bezwzględność tradycyjnych wartości zważywszy na przemyślaną mądrość w nich zawartą nie prowokuje mnie do krytyki. 

P.S. Do powyżej złożonej deklaracji w temacie musicali nie skłonił mnie także pobłyskujący La La Land, a zachwyt nad Wyznaniami gejszy sprowadzony niemal wyłącznie do kwestii technicznych i kulturowych z pominięciem wątku miłosnego, absolutnie nie powodowany był obawą o uznanie mojej osoby za nazbyt zniewieściałą. :)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj