czwartek, 27 lipca 2017

Monster Magnet - Monolithic Baby! (2004)




He he he, jak widzę Dave’a Wyndorfa to zawsze rubaszny śmiech mnie dopada i nie idzie tutaj o jego zabawny charakter, fizyczność czy inną radosną pospolitą przywarę. Powodem takiej reakcji jest fakt, iż jakby ten gość nie jechał po bandzie w życiu osobistym, a przez to mniej lub bardziej odbijały się te incydenty na funkcjonowaniu kapeli, to jakimś cudem nie ma mowy, aby wartość muzyczna albumów wydawanych przez Monster Magnet cierpiała. No jasne, czasem jest genialnie, innym razem bardzo dobrze, lecz poniżej wartości zdecydowanie plusowych goście nie schodzą. Ta kapela, bowiem to zaraz po nieśmiertelnych Stonesach i legendarnym Motörhead synonim długowieczności (chociaż staż nieporównywalnie mniejszy ale za to liczba zakrętów życiowych podobna), a jego frontman mógłby śmiało być nieznanym ojcu synem Lemmy’ego, spłodzonym podczas jednej z pewnie tysięcy pokoncertowych imprez. Sukinsyny (mają/mieli or ma/miał) w sobie to coś, ten ciąg na bramkę, bez oglądania się za siebie, ze wzrokiem osadzonym tu i teraz, czyli absolutnie żadnego planowania na zaś, perspektywicznego myślenia, zamartwiania i fiksowania się na rzeczach, które w rzeczy samej tylko czystą radość z życia zabierają. Dave nawalony/naćpany, przed odwykiem, po odwyku czy w stanach zawieszenia, albo gdzieś pomiędzy tymi fazami ma wypisaną na wiecznie zadowolonej sarkastycznej mordzie sentencją „łap życie”, bo masz je sukinkocie kurwa tylko jedno. Może dlatego jestem zafascynowany takimi postaciami, gdyż prywatnie zbyt często mam trudności ze złapaniem dystansu, gdy życie zawodowe wymaga dla zdrowia psychicznego zbyt częstego patrzenia przez palce, ustawicznego poczucia humoru, które jako jedyne może uchronić od totalnej fiksacji, tudzież w sytuacjach ekstremalnych po prostu nerwicy z dołem konkretnym. Wiem też, bo świadomość moja nie zakłada istnienia w ludziach jednowymiarowości, że ten obraz Wyndorfa to tylko jedna z jego twarzy, a poza nią wiele pewnie innych które z oczywistych względów mi nieznane. Zwyczajnie ludzie z natury są wielowątkowi i wieloznaczni, problem tylko w tym, aby ta chujowa strona osobowości nie zdominowała tej szlachetnie optymistycznej i nie spieprzyła życia nosicielowi i prawidłowego funkcjonowania osób z jego najbliższego otoczenia. To przekonanie mam we łbie w każdej dosłownie sytuacji i z mniejszą lub większa skutecznością staram się realizować jego założenia. Zapewne też muzyka jaką tworzy Wyndorf pomaga - jej swoiste terapeutyczne oddziaływanie dba o zachowanie mentalnej młodości, tego bezstresowego osiągania stanów radosnych i hedonistycznej przyjemności płynącej z luzackiej rezerwy i braku spiny o rzeczy nieistotne – chroniąc przed zgorzknieniem i frustracją, które szczególnie obecnie wokół siebie, w ludziach zmęczonych na każdym kroku dostrzegam w ilościach dramatycznie dużych. Piszę o tym w tym miejscu, bo akurat Monolithic Baby! w wymiarze mentalnym i artystycznym zdaje się być najbardziej beztroskim materiałem, jaki został nagrany pod szyldem MM. Nie odnajduje na nim ciężkiej psychodelii i kosmicznego tripu charakterystycznego dla większości ich płyt, a nawet jeśli już one są to w ilościach śladowych, bardziej w miejscu tła niźli na froncie. Album zbudowany jest z czystego spontanu, prawdziwego bezpretensjonalnego rock’n’rolla – z potrzeby dobrej zabawy i sybaryckiej przyjemności. Tak on na mnie oddziałuje i za każdym razem, gdy numery w rodzaju Slut Machine, Supercruel, Unbroken (Hotel Baby), Radiation Day, Monolithic, Master of Light czy Ultimate Everything wpływają rwącym strumieniem do moich małżowin, odczuwam przypływ pozytywnej energii i myśli refleksyjnych skierowanych w tą lepszą stronę życia. Bo Monolithic Baby! to dar dla wyczerpanej często baterii, niczym prostownik doładowujący zdechły akumulator by na nowo ożywić mechanizm i wprawić go w ruch. Dać kopa na rozpęd, ale i jak wschodnia medytacja oczyścić ze złych emocji, wylać do ścieków gorycz i zawiść, na gębę wkleić uśmiech, a w oczach umieścić błysk! Monolitic Baby! to optymalnie skuteczny dopalacz pozbawiony zakazanych komponentów i skutków ubocznych, a przez to dozwolony prawnie i mogący bez zabójczych konsekwencji fizjologicznych być w organizm wtłaczany bez jakichkolwiek ograniczeń. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj