Denis Villeneuve kończy właśnie
produkcje nowej odsłony Blade Runnera, zatem zanim ona w kinach zaistnieje i koniunkturę
na nowo dla tytułu nakręci, to najwyższy czas, aby jeszcze w umiarkowanej
ciszy, bez zbędnego szału zarchiwizować refleksje związane z oryginałem sprzed 35
laty. Z gigantycznym przymrużeniem oka zadam pytanie (gdyż świadom jestem na podstawie
jakiej powieści ta ekranizacja) kto Scotta wizualnie inspirował, bowiem mnie tego rodzaju
wizja fantastyki kojarzy się z komiksami z serii Yans autorstwa André-Paula Duchâteau i Grzegorza Rosińskiego,
ewentualnie popularną w czasach mojego dzieciństwa edukacyjną kreskówką Był sobie kosmos. :) Ta cała wizualizacja wyobrażeń jak świat może się prezentować w XXI wieku i z
jakimi problemami ludzkość będzie się zmagała. Wyobraźnia wówczas podpowiadała, że
komunikacja powietrzna w ogromnych aglomeracjach będzie codziennością, a pojazdy
o skomplikowanym napędzie równie dobrze będą sobie radzić w gęstwinie zabudowań
jak i podczas majestatycznych lotów pomiędzy futurystycznymi budowlami
przypominającymi stacje kosmiczne. Wszędzie wokół dominować będą migocące pełną paletą barw neony, a ludzie i stworzeni na ich podobieństwo replikanci
przemykać po zatłoczonych ulicach w bezustannie padających strugach kwaśnego deszczu. Sztuczna
inteligencja przez człowieka skonstruowana wytworzy własną tożsamość i zwróci się
przeciwko swoim stwórcom, a z konieczności do wyszukiwania potencjalnego
zagrożenia wysłani zostaną wyspecjalizowani łowcy. :) Blade Runner jednak to
nie tylko typowa ilustracja przyszłości pochodząca z lat osiemdziesiątych, bo prócz
klasycznej wizji konfrontacji pomiędzy ludzkością, a światem organicznych maszyn
masa tutaj symbolicznych odniesień zarówno do religijnej mitologii, jak i głęboko
uduchowionej filozofii oraz mrugnięcia okiem w stronę klasyki kinowego romansidła w estetyce
filmu noire. Nie można nie dostrzec, iż wątek miłosny to żywcem wyjęty przede
wszystkim z przedwojennej amerykańskiej powieściowej formuły tzw. romans "zakazany", umieszczony bardzo sprawnie akurat w supernowoczesnych okolicznościach. To także mroczny dreszczowiec, bogaty w atmosferę niepokoju i
tajemnicy podkreślanej znakomitą złożoną ścieżką dźwiękową autorstwa Vangelisa. Obraz,
który zasłużenie przez lata obrósł kultem i pomimo zaawansowania wiekowego i w tym gatunku
galopujących możliwości technicznych także z łatwością dzisiaj robi kapitalne wrażenie
porywającą realizacją i nie raz w starciu wypada bardziej naturalnie niż te
wszystkie współczesne produkcje przeładowane bez smaku szołmeńską grafiką
komputerową. Jest co godne najwyższego uznania, jako hybryda gatunków spójny i
intrygujący, niczym dobry trunek skomponowany z dbałością o detale i dotknięty
pasją kreacji rzeczy wyjątkowych. Moje uznanie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz