poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Stone Sour - Come What(ever) May (2006)




To nawet ja przyznam, wiecznie kręcący nosem malkontent, szukający z sadystyczną przyjemnością dziury w całym tym mainstreamowym amerykańskim rockowym graniu, że Stone Sour to w tej lidze ekipa, którą szanuję, powracam do krążków z ich logiem systematycznie (szczególnie podczas podróży autem) lecz nigdy nie wpuszczę jej do ekskluzywnego kręgu subiektywnych wyjątkowości. :) Bez zbędnego czczego gadania, nigdy nie byli i z ogromną pewnością w przyszłości też nie będą tworzyć dźwięków, które każą mi przyklęknąć, tudzież wpaść w euforyczne zauroczenie, bo i target ich inny od tego z którym mam zaszczyt się identyfikować. Nie ma to jednak znaczenia, nie mam pretensji, że grają swoje i nosa poza bezpieczny rock środka nie wychylą, a priorytety zawsze zawrą w triadzie ciężar-melodia-chwytliwość. Są w tym dobrzy, z każdą kolejną płytą sprawdzają się w roli bandu dla rockowo-metalowych fanów grania z kopem, ale bez przesadnej ekstremy, czy artystycznych ambicji i to jest ok. Ja akurat jak już wrzucam do odtwarzacza którąś z pozycji z dyskografii Stone Sour to właśnie najczęściej jest to Come What(ever) May. Album z idealnym balansem pomiędzy rockowym ciężarem, a rockową przebojowością. Cholernie równy, bez jakichkolwiek numerów które odstają poziomem od pozostałych. Z hiciorskim potencjałem, ale bez żenującej nachalnej prostoty czy przesłodzonej formy. Tak samo żywiołowy, jak i nostalgiczny - zarówno z kawałkami o typowo rockowej energii, jak i o balladowych proweniencjach. Wszystkie napisane z pomysłem, własnym osobnym charakterem, dobrze nakręcaną dramaturgią i radiowym potencjałem. Gdyby jeszcze wówczas w roku 2006-tym, nie mówiąc już o współczesności komercyjne stacje radiowe chciały do swojej muzycznej oferty pomiędzy trendy wcisnąć nieco żywej, organicznej muzyki to z pewnością kawałki z Come What(ever) May by się do tej ważkiej misji niesienia światła dla ślepców odpowiednio nadawały - bez obawy, nie przestraszyłby radiosłuchacza. Nie ma na to jednak większych szans, rock stadionowy/amerykański rock środka (jak zwał tak zwał) nie ma startu w starciu z tym co obecnie młodzież kręci. I to też jest poniekąd w porządku. ;) :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj