wtorek, 7 sierpnia 2018

The Bleeder / Droga mistrza (2016) - Philippe Falardeau




Ta oparta na autentycznych wydarzeniach produkcja, nie ukrywam była dla mnie bardzo pozytywną niespodzianką, szczególnie w jej drugiej części, gdzie wątek powiązany z powstaniem słynnej serii o Rocky'm dominacje w fabule przejmuje i dla każdego, kto we wczesnym dzieciństwie za sprawą taśm VHS tą nagrodzoną Oscarem historię z wypiekami na twarzy poznawał, ma mocno sentymentalną wartość. Historii prostej, ale intensywnie chwytającej w swej konwencji za serducho i potężnie oddziaływującej szczególnie na młodocianą wyobraźnię. Jak się okazuje, a dokładnie jak autorzy scenariusza i reżyser dobitnie sugerują, a ja nie mam powodu by im niedowierzać, cały pomysł na bohatera odgrywanego przez Sylwestra Stallone pojawił się za sprawą inspiracji bokserem absolutnie nie z pierwszych stron gazet, który zbiegiem okoliczności swego czasu otrzymał szansę walki z samym wielkim Muhammadem Alim i jeśli nawet tego starcia nie wygrał, to został zapamiętany jako pięściarz o żelaznym zdrowiu, ogromnej wytrzymałości i sercu do walki. W pewnym sensie wyszedł więc z walki z Alim zwycięsko, bo wydarł dzięki niej dla siebie pięć minut mocno kontrowersyjnej sławy, której potencjału niestety nie przełożył na wymiar pieniężny, ani finalnie też go nie udźwignął. Spora chwilowa sława i mała na nią odporność oraz potrzeba odniesienia jakiegokolwiek sukcesu tak duża. Upojenie nim żałosne, a on przecież względny i zabójczy dla stabilizacji. Niestety „wino, kobiety i śpiew”, a życie osobiste w rozsypce. Tyle miał z tej kariery, która tutaj w wersji filmowej, mam nadzieję że nienaciąganym happy endem się zakończyła. Podsumowując, 15 rund z Alim, mit zbudowany na jednej walce - walce z super championem, starciu przegranym, ale po totalnej ringowej rzezi dokonanej na Chucku Wepnerze. Oddając mu prawdę to nie pierwszy i nie ostatni w tej branży szołmen, ale i twardziel nieprzeciętny, bo gdy po ryju dostawał, to krwią się zalewając ciosów poniżej pasa, odgryzania ucha czy innych debilnych pajacyków nie odpieprzał i absolutnie z ringu nie spierdalał. Stąd spora ma sympatia do gościa za sprawą hollywoodzkiej wersji jego życia oraz przez pryzmat kariery sportowej, lecz jednocześnie żal człowieka, który przez takie czy inne własne słabości nie wykorzystał szczególnie szansy jaką ogromny sukces filmów o Rockym mu przyniósł.

P.S. Dodam jeszcze już po pauzie, chociaż powinienem te kilka poniższych zdań od razu w tekst wtopić, że od strony formalnej to film po części wykorzystujący Scorsesową manierę i dzięki temperamentnej z polotem prowadzonej narracji, dokonujący tego niełatwego quasi plagiatu bardzo sprawnie i z wdziękiem. Szczególnie, że uzyskany klimat późnych amerykańskich lat siedemdziesiątych równie autentyczny, jak i wizualnie atrakcyjny, ze sporym udziałem archiwalnych zdjęć z okresu i bardzo dobrych stylizacji podpieranych finezyjną grą aktorską wszystkich pojawiających się nazwisk, bez różnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj