wtorek, 14 sierpnia 2018

The Man Who Killed Don Quixote / Człowiek, który zabił Don Kichota (2018) - Terry Gilliam




„Po wielu latach kręcenia i odkręcania” nadeszła wiekopomna chwila! W tym miejscu proszę sobie przekleić wszystkie te królujące w sieci medialne gadki, że to projekt pechowy, od lat przygotowywany, w końcu sfinalizowany, mający w założeniach i przez pryzmat oczekiwań stanowić opus magnum w długoletniej karierze Gilliama. Fakt to gadki promocyjne, bo nakręcające wokół filmu konieczną oprawę i ciekawość, tak samo jednak oddające prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, czym dla twórcy była walka z tymi wiatrakami. Walka zwycięska, którą bez cienia przesady określę wielkim triumfem. Triumfem inteligencji i błyskotliwości, ale przede wszystkim wyobraźni i pasji! Bowiem zebrać taką masę pomysłów, powiązać tak liczne inspiracje z klasyką i odnieść ją do współczesności, to nie lada wyczyn. Zbudować logiczną całość z pozornego chaosu, z porywającym finałem i erudycyjną klamrą w postaci przewrotnej puenty. Okiełznać pulsujące obfitością efekty własnej wyobraźni, pokazać jednocześnie całe jej bogactwo i nie popaść w szaleństwo pustego ideowo spektakularnego przepychu, tudzież niestrwanej przeintelektualizowanej fanfaronady. Dać widzowi widowiskową scenografię i pobudzający pokaz fajerwerków, nieprzesłaniając zarazem wartościowego dna. Opowiedzieć z rozmachem o fundamentalnych wartościach za pomocą wizualnej feerii intensywnych barw, zawartych w przepięknych lokacjach, z pieczołowitością przygotowanych kostiumach i muzyce doskonale oddającej gwałtowne i pełne namiętności emocje. Rozśmieszać do łez humorem sytuacyjnym, abstrakcyjnym podejściem do tematu wzbudzać podziw, jak i inspirować do refleksji przenikliwym spojrzeniem. Pobudzić w aktorach żywioł i wyciągnąć cała maestrię z ich warsztatowych umiejętności. Stworzyć współczesną surrealistyczną wariację wokół klasycznej powieści Cervantesa, przemycając do formuły sporo odniesień autobiograficznych, całe spektrum skojarzeń z własną twórczością, lecz przede wszystkim z analityczną precyzją i artystycznym polotem przypomnieć, czym tak naprawdę jest prawdziwa magia kina, które rozrywkę czyni nauką, a naukę rozrywką. Ze szczerościa donoszę, świadom odpowiedzialności za słowa i potencjalnego ostracyzmu jakiemu mogę zostać poddany, że olśniewające widowisko obejrzałem, niezwykłego spotkania z artystyczną wyobraźnią doświadczyłem oraz geniuszu wizjonera dotknąłem. Polecam by każdy kto pragnie kontaktu z absolutem w kinowej wersji i potrzebuje aby to smrodem codzienności duszące się dziecko w nim jeszcze żyjące ożywczego haustu powietrza nabrało, skieruje swe kroki ku pierwszej świątyni rozrywki by zaznać magii w najczystszej postaci. Terry Gilliam i błędny rycerz jakość gwarantują, a jak uważacie że nie gwarantują, to chociaż wspomożecie finansowo tych co chcą was z mrocznej krainy zombie wyrwać, mimo iż wy jesteście tak oporni i odporni. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj