sobota, 4 sierpnia 2018

Isle of Dogs / Wyspa psów (2018) - Wes Anderson




Filmy fabularne i animacje Wesa Andersona zawsze są nasycone wizualnym przepychem oraz masą alegorycznych odniesień i niezwykle zasadnych pytań o charakterze społecznym. Polityka i ideologia ubrana w nich zostaje w pełną treści formułę narracyjną i imponującą przepychem feerię barw, a postaci są stworzone z precyzją według przemyślanego analitycznego modelu. Dialogi na długo zapadają w pamięć, częstokroć przechodząc do kanonu popkultury, a cierpkie i celne poczucie humoru ma rzecz jasna za zadanie nie tylko wywoływać salwy śmiechu, ale przede wszystkim podkreslić i docenić wartość intelektualnej żonglerki przenikliwym słowem (prawie jak u Woody Allena). :) W tych produkcjach znajdziemy sporo do wychwycenia intrygujących nawiązań do klasyki kina, ale i równie wiele własnej, wypracowanej już stylistycznej oryginalności. Jest w nich miejsce dla karykaturalnych przerysowań, dla potrzeb specyficznej gry z widzem kamuflujących błyskotliwe obserwacje oraz bystrego wnioskowania sugerującego i ostrzegającego. Wyrafinowana konstrukcja myślowa wyrażana jest za pomocą narracyjnej lawy i jednocześnie pozornych banałów, przekornie wykorzystując kontrasty w doskonałej kompozycji kojarzącej się ze skomplikowaną mozaiką, zbudowaną z rzemieślniczą pracowitością dbającą o warsztat plus jakość i artystyczną wyobraźnią dbającą o finezję plus detale. Całokształt po to by dostarczać znakomitej pożywki dla umysłu i wzroku, a wszystko to, co napisałem powyżej równie dobrze pasuje do tych tytułów z dorobku Andersona, które już zdążyłem poznać, jak i do samej Wyspy psów. :) Technicznie ponadto w tym konkretnym przypadku imponująco, przy pomocy rozbudowanej o liczne fajerwerki techniki poklatkowej, plastycznie nie tylko spektakularnie, ale i ze stylem i smakiem. Ja przynajmniej jestem pod ogromnym wrażeniem nie kryjąc podziwu dla faktu, iż z ożywionych lalek, korzystając ze współczesnych rozwiązań animacyjnych można aż tyle od strony mimicznej uzyskać. Dla mnie mimo że estetyka Wesa Andersona chwilami nieco zbyt mocno abstrakcyjna, przesytem napełniona po korek, to i tak prawdziwe mistrzostwo!

P.S. Jeżeli powyższym tekstem kogokolwiek rozczarowałem, bo akurat interpretacyjną stronę pieskiej historii o pieskim życiu w psim świecie pominąłem, to informuję, że z premedytacją przyjąłem taką pozbawioną kontekstu analitycznego formułę. Po pierwsze, gdyż możliwości snucia domysłów liczne, a przeto do spisania w krótkiej formie trudne i po drugie gdyż tekstów o charakterze rozbijającym Wyspę psów na atomy w sieci zatrzęsienie i po cholerę mam się w takich okolicznościach produkować powielając prawdopodobnie wątki w nich już na wszelkie sposoby przez filtr kontekstów i sugestii przepuszczone. A może nabrałem wody w usta, bo akurat nie bardzo rozkminiam co, jak, po co i dlaczego i wstyd się podpierać obcymi analizami, bo ktoś spostrzegawczy jeszcze odkryje i zarzuci mi, iż posunąłem się do quasi plagiatu, aby tylko w towarzystwie zabłysnąć. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj