środa, 7 maja 2014

Black Label Society - Catacombs of the Black Vatican (2014)




Nic nowego Zakk nie wymyślił, bo i nikt przełomu pewnie od niego nie wymagał. Maksymalnie przewidywalnie zatem postąpił i nagrał krążek esencjonalnie reprezentatywny dla ostatnich jego dokonań. Powielił charakterystyczne riffy w nowych numerach i po raz kolejny mimo szablonu satysfakcje daje. Cieszy i miłe poczucie przebywania w dobrze znanym miejscu i okolicznościach daje. Od tego jest i jeśli jest w tym dobry to git! Ja mam słabość do tych pioseneczek i tyle! Wolę gdy on gładko smuci niż inni się szarpią bez opamiętania – kilka dźwięków, jego głos i solówka, taka gitarowa matryca, a porywa. Są grupy, są artyści od których wyraźnych wyłomów się nie wymaga i tyle. Pytanie tylko czy nie jest to już łabędzi śpiew tego Pana – problemy ze zdrowiem, świadomość odjeżdżającej w przeszłość młodości swój znak myślę już dają. Dojrzałość ma zalety jednak okupiona ona zawsze witalności osłabieniem, a w rockowym rzemiośle jej brak, jak doświadczenie uczy ku nędzy energetycznej często prowadzi. Czy doczekam się studyjnej kontynuacji, czy ona nie rozczaruje miałkością. Są pytania, czas dopisze odpowiedzi. :) Taka refleksja jeszcze – jest Zakk z BLS dziś w miejscu, w jakim jego współpraca z Ozzym została zakończona. Świeżą krwią Osbourne swojego pupilka zastąpił widząc, że podgryzanie własnego ogona ku mieliznom prowadzi. Okręt Wylde'a niebezpiecznie blisko nich się dzisiaj znalazł, zakotwiczy w nich bezradnie, zatopi flagową jednostkę i pod nową banderą w dziewicze rejony wypłynie lub też po generalnym  remoncie w starym kadłubie ożywczą inspiracje odnajdzie. Lubię Catacombs of the Black Vatican, ale trochę więcej chyba jednak od legendy oczekuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj